Tytuł oryginalny: "House of 1000 Corpses"
Scenariusz i reżyseria: Rob Zombie
Scenariusz i reżyseria: Rob Zombie
Gatunek: horror
Muzyka: Rob Zombie, Scott Humphrey
Polska premiera: 2004
Kraj produkcji: USA
Obsada: Sid Haig, Bill Moseley, Karen Black, Sheri Moon Zombie, Walter Phelan, Rainn Wilson
Opis:
"Grupa młodych ludzi podróżuje przez kraj. Gdy pośrodku pustkowia, w trakcie burzy, psuje się ich samochód, są zmuszeni do opuszczenia auta i szukania schronienia. Znajdują je w starym, opuszczonym domu. Tytuł filmu podpowiada, że nie był to najlepszy pomysł."
Klaun śmierci
Rob Zombie to muzyk industrialno-metalowy oraz wielbiciel filmów grozy klasy B. "Dom 1000 trupów" to jego filmowy debiut i jednocześnie hołd złożony tego typom produkcji. Przez wzgląd na to moje oczekiwania co do niego były stosunkowo niskie, myślałam, że trafię po prostu na kolejny kawałek schizowej, niskobudżetowej makabry, porządnie łączącej pomysły i elementy zawarte w inspiracjach reżysera, ciekawej, ale wykonanej prosto i niewiele dającej do myślenia. Szukałam po prostu odpowiedniej, lekkiej, ale wyrazistej w formie rozrywki gwarantującej mi sporą dawkę obrzydzenia i mentalnego szoku chorą, bogatą wyobraźnią jej twórcy. Połączenie wyrazistej w brzmieniu, nieraz psychodelicznej muzyki i obłąkanej kreatywności zawartej w horrorach drugiej kategorii zachęciło mnie do zapoznania się z Zombie ze strony reżyserskiej. Czy "Dom 1000 trupów" spełnił moje oczekiwania? A może artyzm i pomysłowość Roba Zombie sprawdzają się tylko i wyłącznie w muzykowaniu, a mały szum wywołany wokół tej produkcji zagwarantowało po prostu znane nazwisko reżysera?
Fabuła filmu jest prosta, ale obiecująca. Kilkoro studentów wybiera się na przejażdżkę samochodem. Natrafiają na lokal prowadzony przez ekscentrycznego fanatyka horrorów - przebranego za klauna Kapitana Spauldinga. Spragnieni dreszczyku i okrucieństwa płynącego ze strasznych opowieści, odwiedzają prowadzone przez niego muzeum. Tam zapoznają się z historiami o seryjnych mordercach, w tym o dr. Satanie. Zachęceni nastrojem Halloween starają się odszukać drzewo związane z jego śmiercią. Nie zwracają uwagi na panującą wtedy noc i rozszalałą burzę. Wkrótce spotykają atrakcyjną autostopowiczkę, postanawiają podwieźć ją do domu i skorzystać z jej wiedzy na temat tamtego miejsca. Psuje się im samochód, więc zatrzymują się u niej. Z początku nie zwracają najmniejszej uwagi na to, jak dziwnie się zachowuje. Do czasu, gdy poznają jej psychopatyczną rodzinkę i jest zbyt późno, żeby uciec. Odizolowani od reszty świata, w budynku położonym na odludziu, doświadczają nieszczęść i agonii, na które skazali się przez własną głupotę, pragnienie adrenaliny i naiwność. Czy uda im się wyjść z tego żywym? Jakie tajemnice skrywają mieszkańcy tej okolicy?
Miejscem akcji stają się tu okolice Teksasu, pustynne, opuszczone okolice, które mogłyby czasem posłużyć jako tło westernu bądź zaniedbanego, nawiedzonego miasteczka. Rob Zombie złożył hołd starym filmom grozy, zawarł mnóstwo odniesień do slasherów, filmów kategorii B i exploitation. Skorzystał ze znanych filmowych wzorców, poskładał w całość, obłożył w psychodeliczną otoczkę. Posłużył się groteską, naturalizmem. Jego wizje przybrały tu obrót przejaskrawiony. Skupił się na obrzydzeniu i zszokowaniu odbiorcy. Częściowo wykpił stare produkcje, wzniósł ich znaczenie do rangi piedestału. Posłużył się retrospekcją, rozmyciem obrazu. W ten sposób podkreślił obłąkanie psychopatycznych wizji i koszmar, jaki doświadczyli bohaterowie "Domu 1000 trupów". Oglądając jego dzieło często odnosiłam wrażenie, że po prostu śmieje się z niektórych fanatyków moralnego zgorszenia. Wyśmiewa industrializm i popkulturę, bawi się powielając znane konwencje i rozwiązania. Rob Zombie stworzył osobiste trofeum dla makabry. Skupił się na ukazaniu krwawych, szaleńczych, różnorodnych, zdemoralizowanych czarnych charakterów. Scenariusz stanowi tu głównie tło dla chorych obrazów i pozwala na zaprezentowanie widzowi dużej dozy zgorszenia i oddania pokłonu horrorom wszelkiego rodzaju.
Gra aktorska nie powala, Sheri Moon Zombie (Baby Firefly) jako atrakcyjna, stereotypowa blondynka i psychopatka wypada dobrze, ale nie można powiedzieć, żeby taka rola wymagała dużo talentu. Nadrabia wizualnie. Najbardziej interesującą postać zagrał w moim odczuciu Sid Haig (Kapitan Spaulding), którego mimika i specyficzność zdecydowanie wyróżniały się na tle innych bohaterów. Na uwagę zasługuje również Bill Moseley (Otis B. Driftwood). Mimo wszystko większość obsady wypada tu raczej średnio i pod tym względem nie ma się czym zachwycać. Postacie są barwne, ale wtórne, przewidywalne i proste w swojej mentalności.
Całość jest przewidywalna, obfituje w wiele wątków zbrodni - na tle rytualnym i nie tylko. Miłośnicy horrorów klasy B, gore, obrzydliwych, dosadnych scen powinni być zadowoleni, ale "Dom 1000 trupów" nie można nazwać niczym więcej, niż mało ambitną, ciekawie zmontowaną, gorszącą rozrywką w psychodelicznej otoczce. Dosadność, brutalność, groteska i odwołania do innych filmów podobnego pokroju stanowią trzon tej produkcji i nie można oczekiwać od niej skomplikowanej, psychologicznej historii, czy też drugiego dna. Rekwizyty i niepokojąca, intensywna muzyka Roba Zombie osładzają czas spędzony przed ekranem oraz wprowadzają w chory nastrój Halloween i wizji twórcy.
"Dom 1000 trupów" stanowi dobre podsumowanie i hołd dla horrorów, zwłaszcza gore i klasy B. Już z założenia miał po prostu w pewien sposób podsumowywać inspiracje Roba Zombie. Nie można nazwać go filmem ambitnym, mimo to jest na swój prosty, nieograniczony, ekscentryczny sposób, ciekawą pozycją dla wielbicieli grozy. Nie straszy, ale obrzydza i intryguje. Dlatego warto podejść do niego z pewnym dystansem i obejrzeć go choćby po to, by samodzielnie doświadczyć ironicznego poczucia humoru i obskurnej wyobraźni Zombie.
Rob Zombie udowodnił, że poza byciem muzykiem, potrafi też stworzyć kontrowersyjny i ciekawy film. Może nie jest to jeszcze dzieło wysokich lotów, ale utorowało mu dalszą drogę kariery reżyserskiej. "Dom 1000 trupów" zapewnił mi ponad godzinę chorej rozrywki. Pomimo tego, że nie zrobił na mnie ogromnego wrażenia, nie żałuje czasu, który z nim spędziłam.
POLECAM: miłośnikom grozy, makabry, slasherów, filmów o psychopatach, wielbicielom filmów klasy B i gore, szukającym mało wymagającej, ale ciekawej i obrzydliwej, lekko psychodelicznej rozrywki.
NIE POLECAM: wielbicielom wymagających produkcji z drugim dnem, rozwiniętym wątkiem psychologicznym, preferującym mało dosadne, straszne historie, które długo pozostawiają widza w rozmyślaniach i emocjonalnej huśtawce.
Fabuła filmu jest prosta, ale obiecująca. Kilkoro studentów wybiera się na przejażdżkę samochodem. Natrafiają na lokal prowadzony przez ekscentrycznego fanatyka horrorów - przebranego za klauna Kapitana Spauldinga. Spragnieni dreszczyku i okrucieństwa płynącego ze strasznych opowieści, odwiedzają prowadzone przez niego muzeum. Tam zapoznają się z historiami o seryjnych mordercach, w tym o dr. Satanie. Zachęceni nastrojem Halloween starają się odszukać drzewo związane z jego śmiercią. Nie zwracają uwagi na panującą wtedy noc i rozszalałą burzę. Wkrótce spotykają atrakcyjną autostopowiczkę, postanawiają podwieźć ją do domu i skorzystać z jej wiedzy na temat tamtego miejsca. Psuje się im samochód, więc zatrzymują się u niej. Z początku nie zwracają najmniejszej uwagi na to, jak dziwnie się zachowuje. Do czasu, gdy poznają jej psychopatyczną rodzinkę i jest zbyt późno, żeby uciec. Odizolowani od reszty świata, w budynku położonym na odludziu, doświadczają nieszczęść i agonii, na które skazali się przez własną głupotę, pragnienie adrenaliny i naiwność. Czy uda im się wyjść z tego żywym? Jakie tajemnice skrywają mieszkańcy tej okolicy?
Miejscem akcji stają się tu okolice Teksasu, pustynne, opuszczone okolice, które mogłyby czasem posłużyć jako tło westernu bądź zaniedbanego, nawiedzonego miasteczka. Rob Zombie złożył hołd starym filmom grozy, zawarł mnóstwo odniesień do slasherów, filmów kategorii B i exploitation. Skorzystał ze znanych filmowych wzorców, poskładał w całość, obłożył w psychodeliczną otoczkę. Posłużył się groteską, naturalizmem. Jego wizje przybrały tu obrót przejaskrawiony. Skupił się na obrzydzeniu i zszokowaniu odbiorcy. Częściowo wykpił stare produkcje, wzniósł ich znaczenie do rangi piedestału. Posłużył się retrospekcją, rozmyciem obrazu. W ten sposób podkreślił obłąkanie psychopatycznych wizji i koszmar, jaki doświadczyli bohaterowie "Domu 1000 trupów". Oglądając jego dzieło często odnosiłam wrażenie, że po prostu śmieje się z niektórych fanatyków moralnego zgorszenia. Wyśmiewa industrializm i popkulturę, bawi się powielając znane konwencje i rozwiązania. Rob Zombie stworzył osobiste trofeum dla makabry. Skupił się na ukazaniu krwawych, szaleńczych, różnorodnych, zdemoralizowanych czarnych charakterów. Scenariusz stanowi tu głównie tło dla chorych obrazów i pozwala na zaprezentowanie widzowi dużej dozy zgorszenia i oddania pokłonu horrorom wszelkiego rodzaju.
Całość jest przewidywalna, obfituje w wiele wątków zbrodni - na tle rytualnym i nie tylko. Miłośnicy horrorów klasy B, gore, obrzydliwych, dosadnych scen powinni być zadowoleni, ale "Dom 1000 trupów" nie można nazwać niczym więcej, niż mało ambitną, ciekawie zmontowaną, gorszącą rozrywką w psychodelicznej otoczce. Dosadność, brutalność, groteska i odwołania do innych filmów podobnego pokroju stanowią trzon tej produkcji i nie można oczekiwać od niej skomplikowanej, psychologicznej historii, czy też drugiego dna. Rekwizyty i niepokojąca, intensywna muzyka Roba Zombie osładzają czas spędzony przed ekranem oraz wprowadzają w chory nastrój Halloween i wizji twórcy.
"Dom 1000 trupów" stanowi dobre podsumowanie i hołd dla horrorów, zwłaszcza gore i klasy B. Już z założenia miał po prostu w pewien sposób podsumowywać inspiracje Roba Zombie. Nie można nazwać go filmem ambitnym, mimo to jest na swój prosty, nieograniczony, ekscentryczny sposób, ciekawą pozycją dla wielbicieli grozy. Nie straszy, ale obrzydza i intryguje. Dlatego warto podejść do niego z pewnym dystansem i obejrzeć go choćby po to, by samodzielnie doświadczyć ironicznego poczucia humoru i obskurnej wyobraźni Zombie.
Rob Zombie udowodnił, że poza byciem muzykiem, potrafi też stworzyć kontrowersyjny i ciekawy film. Może nie jest to jeszcze dzieło wysokich lotów, ale utorowało mu dalszą drogę kariery reżyserskiej. "Dom 1000 trupów" zapewnił mi ponad godzinę chorej rozrywki. Pomimo tego, że nie zrobił na mnie ogromnego wrażenia, nie żałuje czasu, który z nim spędziłam.
POLECAM: miłośnikom grozy, makabry, slasherów, filmów o psychopatach, wielbicielom filmów klasy B i gore, szukającym mało wymagającej, ale ciekawej i obrzydliwej, lekko psychodelicznej rozrywki.
NIE POLECAM: wielbicielom wymagających produkcji z drugim dnem, rozwiniętym wątkiem psychologicznym, preferującym mało dosadne, straszne historie, które długo pozostawiają widza w rozmyślaniach i emocjonalnej huśtawce.
Moja ocena:
6/10, 3+
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Utwór na dziś:
Rob Zombie - "Dragula" (industrial metal)
Tego klauna skądś kojarzę, ale o filmie nie słyszałam. Być może dlatego, że należę do tej grupy, której owego dzieła nie polecasz. Myślę, że raczej sobie odpuszczę, gdyż filmy bez, jak to ujęłaś, drugiego dna zwykle mnie irytują i wydają się takie puste. Nie wiem dlaczego.
OdpowiedzUsuńHa! tak kocham horrory, tak lubie psychopatów i tak obejrze ten film! :)
OdpowiedzUsuńKadry wyglądają dość paskudnie.
OdpowiedzUsuńRaczej spasuję ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
To nie ten typ horrorów, które uwielbiam, więc na pewno nie obejrzę :)
OdpowiedzUsuńNie przepadam za horrorami ;)
OdpowiedzUsuńRaczej się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńA co mi tam, nie spodziewam się niczego specjalnego, ale może któregoś wieczora sobie obejrzę ;D
OdpowiedzUsuńKsiążki o zombie zupełnie nie są w moim typie:)
OdpowiedzUsuńTo dobrze trafiłaś, bo "Dom 1000 trupów" nie jest książką o zombie
Usuń;-)
Te zdjecia zaraz kojarzą mi się z teledyskami Iron Maiden... Ale stanowczo nie jest to film dla mnie, choć tytuł warto zapamiętać, aby było czym potem straszyć koleżanki pod namiotem. Sama nie cierpię oglądać nic bardziej strasznego niż Kubuś Puchatek...
OdpowiedzUsuńNie cierpię takich filmów, dlatego nie będę marnować na nie czasu.
OdpowiedzUsuńUwielbiam horrory ale troszkę mniej zakrwawione :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie, bo preferuje inne horrory. A Rob Zombie wziął się też za pisanie książek, niedługo premiera w Polsce jego powieści. Ciekawe jak mu wyszła.
OdpowiedzUsuńNie oglądam, aż tak dużo horrorów, ale może się skuszę na ten :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie na coolturalny-tygodnik.blogspot.com
Nie słyszałam o tym filmie, ale jakoś nie mam ochoty na spędzanie wolnego czasu przed telewizorem, więc sobie odpuszczę :)
OdpowiedzUsuńEw, a który horror nie jest choć trochę przewidywalny? ;)
OdpowiedzUsuńFakt, każdy jest w jakimś stopniu przewidywalny, niestety tu stopień przewidywalności był trochę zbyt wysoki ;-)
UsuńJa raczej spasuję, na razie nadrabiam filmy, które już od dawna chcę obejrzeć. No i tyle nowych seriali się rozpoczyna! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńHorror o psychopatach to coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńChyba nie dla mnie :D Boję się horrorów i klaunów :)
OdpowiedzUsuńPewnie się nie skuszę, ale polecę koleżance :)
stanowczo wolę czytać horrory i powieści grozy...takie filmy to dla mnie żadna rozrywka, a motyw głupiutkiej blondynki to akceptuje tylko w Krzyku, który jest dla mnie klasykiem;) choć obrzędy, magia i ogólnie sam temat lubię to stanowczo wolę je w wykonaniu Neila Gaimana, Kinga czy Mastertona...pozdrawiam i jak zwykle jest zachwycona recenzją...jest ich mało, ale ja i tak zawsze się cieszę na nową;)
OdpowiedzUsuńJeśli mogłabym chciałabym Cię zaprosić do Wyzwania: Czytamy Polecane Książki o którym więcej u mnie;)
UsuńDziękuję. Jak znajdę na nie trochę czasu, to bardzo chętnie wezmę udział :-)
Usuńprawda jest taka, że muzycy rzadko kiedy robią dobre filmy, a jak biorą się za horrory, to z góry wiadomo, że będzie sieka. nie wiem czy widziałaś Cradle of Fear - film Daniego z Kredek, to dopiero jest gore klasy B a nawet C ;P
OdpowiedzUsuńnie lubię takich filmów :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, to zdjęcie promujące kieruje moje myśli bardziej do tego, że ten film to komedia, a nie horror ;) ogólnie nie lubię filmów o zombie, jakoś mnie obrzydzają i przerażają jednocześnie.
OdpowiedzUsuńJejku jakie straszliwości - i właśnie dlatego lubię Twojego bloga, zawsze znajdę tu jakieś takieś:P wspaniałości. Świetne zdjęcia - budują niezły nastrój:D
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie oglądne, ale recenzja ciekawa. Jak zawsze zresztą :)
OdpowiedzUsuńJak najbardziej dla mnie :D hahha myślę, że jestem osobą uwielbiającą filmy o psychopatach :)
OdpowiedzUsuńO jery już same zdjęcia wywołują gęsią skórkę :/ Myślę że jednak wolę czytać takie pokręcone tematy niż oglądać :D
OdpowiedzUsuńFajne coś w rodzaju pastiszu, ale raczej nie sięgnę. Jakoś horrory klasy b, to nie moja bajka.
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do The Versatile Blogger :)
OdpowiedzUsuń"Scenariusz i reżyseria: Rob Zombie" - No proszę, jakie dobrane nazwisko! ;) To pseudonim? Aż postanowiłam sprawdzić.
OdpowiedzUsuńTak, pseudonim :-)
UsuńCóż, takie filmy są zdecydowanie nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o horrory, w których główną rolę odgrywają krwiożercze potwory, jestem raczej wymagający.
A jeśli mówimy o zombie, to w ogóle film musi mieć wysoki budżet.
Ten film jakoś do mnie nie przemawia... Raczej go nie obejrzę, ale recenzja zdecydowania świetna. ;)
OdpowiedzUsuńhttp://the-gates-of-earth.blogspot.com/
Film totalnie nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńale pozdrawiam
naczytane.blog.pl
Film kompletnie nie dla mnie. W ogóle nie oglądam horrorów:)
OdpowiedzUsuńogryzkoweczytadla.blogspot.com
uwielbiam Roba !! 1000 corpses to moj ulubiony film jego autorstwa, co widac po komentarrzach dla wiekszosci jednak zbyt kiczowaty i popaprany ;p ale polecam obejrzec kazdemu maniakowi starych dobrych horrorow! Podoba mi sie Twoja recenzja i caly blog, pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale takich filmów jest na pęczki z serii: "grupa studentów wybiera się tam i tam i spotyka ich to i to". Kto to kręci i kto to ogląda? Nigdy nie rozumiałam takich filmów, zawsze po nich mam mieszane odczucia i nie wiem, czy dać sobie święty spokój, poszukać czegoś lepszego czy zacząć krzyczeć, ale mimo wszystko uparcie oglądam następne O.o O tym akurat nie słyszałam. Pierwszy raz widzę film z tej kategorii z klaunami. Myślałam, że tylko kanibale i mordercy im w głowach :)
OdpowiedzUsuńPozdraVWiam! // chartykas.blog.onet.pl & pieczonyzlomek.blogspot.com
Nie przepadam za horrorami, właściwie to omijam je raczej z daleka, chyba że naprawdę jakiś mnie zaciekawi. Myślę, że ten film zdecydowanie nie jest dla mnie, jednak spodobała mi się twoja recenzja :) Ten klaun przypomina mi trochę takiego pana z Cirque du Soleil :)
OdpowiedzUsuńraczej nie oglądam horrorów ale chyba się skuszę ;D
OdpowiedzUsuńzapraszam: http://arenaksiazek.blogspot.com
Właściwie to z chęcią obejrzę, a co! xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
arenaksiazek.blogspot.com
Chociaz powinno mnie to przerażać doskonale bawię się na takich filmach, dlatego z przyjemnością obejrzę ;)
OdpowiedzUsuńPłaski, straszno-śmieszny film? Nie, to nie dla mnie. :|
OdpowiedzUsuńMoże i bym zerknęła na ten film :) Dodaję i zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuńAch, ile wspomnień przy tym filmie... druga część, 'Bękarty Diabła' była odrobinę ambitniejsza, ale uleciał z niej cały kicz, który z jedynki czynił film na pewno nie wybitny, ale charakterystyczny na pewno. :)
OdpowiedzUsuńMoże obejrze:)
OdpowiedzUsuńJuż obserwuje:)
http://nolongernightmare.blogspot.com/
Chyba idealany film na listopad :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :)
Chyba nie mialabym odwagi tego przeczytac ani ogladac..
OdpowiedzUsuńzapraszam na: http://po-uszy-w-ksiazkach.blogspot.com/
Nie podobał mi się ten film. Uwielbiam horrory i zbyt wiele po nim i Robie Zombie oczekiwałam. Niestety zawiodłam się. U mnie ten film dostaje 2.
OdpowiedzUsuń