sobota, 23 sierpnia 2014

Recenzja: "Amerykańscy bogowie"

Autor: Neil Gaiman
Tytuł oryginalny: American Gods
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Liczba stron: 464
Cena rynkowa: 45 zł
Wydawnictwo: MAG
Polska premiera: październik 2013
Opis wydawcy:

"Najsłynniejsza powieść Neila Gaimana, która zdobyła serca czytelników na całym świecie. „Amerykańscy bogowie” to opowieść o współczesnym świecie, o przemijaniu wartości, konflikcie pomiędzy tym co nowe a tradycjami, które powstawały przez wieki. Opowiada o pasji, miłości, nienawiści i śmierci, o codziennych problemach i rozterkach trapiących nas ludzi na początku nowego tysiąclecia.

Po trzech latach spędzonych w więzieniu Cień ma wyjść na wolność. Ale w miarę jak do końca odsiadki pozostają tygodnie, godziny, minuty, sekundy, czuje narastający niepokój. Na dwa dni przed zakończeniem wyroku, jego żona, Laura, ginie wypadku samochodowym w tajemniczych okolicznościach – wszystko wskazuje na zdradę małżeńską. Oszołomiony Cień powraca do domu, gdzie spotyka tajemniczego Pana Wednesday, twierdzącego, iż jest uchodźcą wojennym, byłym bogiem i królem Ameryki. Razem wyruszają oni w niesamowitą podróż przez Stany, rozwiązując zagadkę morderstw, które co zimę są dokonywane w małym amerykańskim miasteczku. Jednak podąża za nimi ktoś, z kim Cień musi zawrzeć pokój..."


W cieniu zapomnianych bóstw

"Amerykańscy bogowie" to moje kolejne spotkanie z twórczością Neila Gaimana, pisarza niezwykle popularnego i oryginalnego, który nastrojowość baśni często łączy z posępną, gęstą atmosferą grozy i filozoficznymi dywagacjami. Po książkę sięgnęłam zachęcona mnóstwem pozytywnych opinii i możliwością przeniesienia się na chwilę w świat współczesnej Ameryki Północnej, widzianej przez pryzmat religii i przekazów ludowych migrującej tam ludności. Również sama okładka powieści wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie i sprawiła, że jeszcze chętniej zdecydowałam się na jej zakup. Kusiła mnie także zapowiedź obiecującej kryminalnej intrygi i perspektywa przekonania się na własnej skórze, skąd bierze się powszechne uznanie krytyków dla tego dzieła. Tematyka mitologiczna, orientalizm odległych kultur od zawsze mnie fascynowały. Byłam bardzo ciekawa, w jaki sposób nawiąże do nich autor. Spodziewałam się intrygującej historii, utrzymanej w niepowtarzalnym klimacie, dzięki której kompletnie zatracę się w lekturze. Co zastałam? W czym tkwi ogromny sukces tej pozycji i czy jest on całkowicie zasłużony? 

Fabuła powieści rozpoczyna się w więzieniu. Cień, skazany za pobicie, odsiaduje w areszcie już ponad trzy lata i niespodziewanie dowiaduje się o przedterminowym zwolnieniu. Niestety, z pozoru wesoła wiadomość dociera do niego wraz z informacją o śmierci ukochanej żony. Załamany i zrezygnowany, bez pracy i perspektyw na przyszłość,  spotyka wścibskiego, tajemniczego Wednesdeya, który wkrótce zostaje jego pracodawcą. Wszystko mogłoby potoczyć się normalnie, gdyby nie to, że jego nowe zajęcie wplątuje go w świat afer i boskich intryg, które nieraz zagrażają jego życiu. Mało tego, początkowo błaha rola, jaką miał w nich odegrać, powoli okazuje się być czymś więcej, niż przypuszczał. Wymaga od niego całkowitego poświęcenia, sprytu i siły woli. Na dodatek, dowiaduje się o szczegółowych okolicznościach wypadku zmarłej małżonki, które bynajmniej nie są całkowicie zwyczajne i niemalże niszczą jego wszystkie miłe wspomnienia na temat ich wspólnej przeszłości, pozostawiając z goryczą ciężkich do zaakceptowania faktów. Jak z tym wszystkim poradzi sobie Cień? Kto przyczynił się do śmierci jego żony? Dlaczego został wplątany w konflikty bogów? Kim tak naprawdę jest Wednesday i czemu upodobał sobie byłego kryminalistę? Jeśli jesteście ciekawi odpowiedzi na te pytania - sięgnijcie po "Amerykańskich bogów".

Gaiman stworzył historię, która łączy w sobie elementy urban fantasy, horroru, powieści filozoficznej, kryminału, legendy i czarnej komedii. W swojej wykwintnej opowieści zawarł mnóstwo odniesień do wierzeń kultur z całego świata. Ukazał kwestie wiary i kultu nie tylko z perspektywy wyznawców, ale też ich dzieł, czyli samych bóstw. Starał się odpowiedzieć na pytanie, co dzieje się z nimi wtedy, kiedy popadają w zapomnienie i ustępują miejsca bogom techniki, pośpiechu, szarej codzienności, w jaki sposób wtedy funkcjonują, jak przechodzą do przeszłości, czy w ogóle są jeszcze ludziom potrzebni. Pisanie tej powieści stało się dla niego pretekstem do snucia refleksji na temat sensu i wpływu religii na tożsamość i funkcjonowanie człowieka we współczesnym społeczeństwie, które nieraz odchodzi od tradycji przodków, wierzy w cywilizację technologiczną i odrzuca od siebie to, co metafizyczne, niewyjaśnione, nienamacalne. Książkę wzbogacił ludowymi podaniami i retrospekcjami do czasów kolonizacji Ameryki Północnej, czyli do momentu, kiedy niewolnicy i imigranci niejako przenieśli na kontynent pamięć o rodzimych bogach, przesądach, rytuałach. Język i narracja powieści są lekkie i przyjemne w odbiorze. Niestety, niektóre opisy są w moim odczuciu przesadnie szczegółowe. Zamiast budować nastrój i stanowić ciekawy przerywnik fabularny, nieraz nużą i utrudniają odbiorcy całkowite zatracenie się w lekturze. Wymagają dużej uwagi, skupienia oraz wyrozumiałości ze strony czytelnika. Pisarz w ciekawy sposób podjął się krytyki kultury Stanów Zjednoczonych, powstałej ze zlepków przybyłych na ich tereny narodowości, przyjrzał się im w krzywym zwierciadle i w intrygujący sposób pokrył fantastyczną, ekscentryczną otoczką. Rozważania Gaimana tyczą się też samej istoty przemijania, zmian, ewolucji ludzkiej mentalności na przestrzeni kilkuset lat. Całość została podana w prostej, acz specyficznej formie, bardzo charakterystycznej dla jego twórczości.

Głównym bohaterem "Amerykańskich bogów" jest Cień. W chwili rozpoczęcia opowieści to trzydziestodwuletni, przeciętny mieszkaniec Stanów Zjednoczonych. Poza tym dobrze sprawujący się więzień, który żałuje swoich wybryków i tęskni za wyczekującą jego powrotu żoną. Przez cały swój pobyt w zamknięciu snuje plan życia i organizacji sobie zajęć na wolności. Z chwilą, kiedy dowiaduje się o śmierci ukochanej, a następnie przyjaciela, wszystkie jego perspektywy na przyszłość legną w gruzach. Gaiman wykreował wiarygodną psychologicznie, niejednoznaczną, zdolną do poświęceń postać, która nie do końca godzi się ze swoim losem, ale potrafi dostosować się do nawet najbardziej nietypowych sytuacji. Pomimo chaotycznych wydarzeń, w jakie zostaje wplątany nasz bohater, nie opuszcza go odwaga, a lojalność wobec nowego pracodawcy przeważnie stanowi dla niego priorytet. Wzbudza sympatię odbiorcy, sprawia, że całą historię śledzi się przyjemnie i kibicuje się mu podczas osobliwej, niebezpiecznej misji, do jakiej został w pewien sposób powołany.
  
Postacie drugoplanowe powieści to głównie bogowie pochodzący z mitologii nordyckiej, słowiańskiej, afrykańskiej i nie tylko, zdetronizowani nieraz do rangi przeciętnych ludzi lub zwierząt, lekceważeni, zapomniani i czasami nieradzący sobie we współczesnych realiach. Są niesamowicie barwnym gronem. Spotkamy się tu m. in. z Anubisem, Horusem, Odynem, Królową Saby. Często funkcjonują tak, jak normalny człowiek, wtapiają się w tłum miejscowej ludności, pracują, dokuczają sobie nawzajem oraz wspominają czasy minionej potęgi i splendoru. Niektórzy z nich umierają, ogarnia ich szaleństwo, zapomnienie sprawia, że popełniają samobójstwa bądź nawet tracą swoją prawdziwą tożsamość. Sam Wednesday to wspaniały krętacz, a jego mistrzowskie intrygi nieraz zaskakują. 

Akcja powieści toczy się dosyć spokojnym rytmem. W niektórych momentach przyspiesza i mocniej wciąga czytelnika w historię, ale nie jest to jakieś wybitnie prędkie tempo. Nie wszystkim przypadnie do gustu, po prostu potrzeba tu nieco cierpliwości. Bywa mozolna, bo mnóstwo tu różnego rodzaju dialogów, opisów, refleksji, a trochę mniej samych wydarzeń i zwrotów fabularnych. Można jednak do niej przywyknąć, bo znajdzie się też kilka ciekawszych smaczków w postaci morderstw, bójek i innych niespodzianek. Same rozmowy bohaterów nieraz pełne są symboliki, niejednoznacznych odniesień, czarnego humoru i oryginalnych stwierdzeń. Zachęcają do samodzielnego poszerzania wiedzy na temat mitologii i skłaniają do refleksji. Neil Gaiman bardzo sprawnie posługuje się tematyką snu. Z kart powieści bucha sytuacyjny surrealizm, oniryzm, granica pomiędzy marą a rzeczywistością oraz życiem i śmiercią bywa bardzo cienka.

"Amerykańscy bogowie" to intrygująca powieść, którą można smakować dniami i nocami, pełna refleksji, czarnego humoru oraz niebanalnych bohaterów. Spędziłam z nią mnóstwo czasu i bardzo pozytywnie go wspominam. Neil Gaiman i tym razem mnie nie zawiódł, stworzył niepowtarzalny klimat i zaskoczył oryginalnym podejściem do tematu mitologii. Nie mogę się już doczekać ponownego spotkania z jego twórczością.


POLECAM: czytelnikom lubującym się w powieściach pełnych filozoficznych refleksji na temat codzienności, wielbicielom tematyki mitologicznej, światopoglądowej, oryginalnych powieści fantasy z wątkiem kryminalnym i czarnego humoru. 

NIE POLECAM: osobom, które nie przepadają za długimi opisami i szukają lekkiej, łatwej w odbiorze książki, pełnej wartkiej akcji.  



Moja ocena:

8 /10,        4+




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Utwory na dziś:

Týr - Hold The Heathen Hammer High (viking metal)

Nile - Even The Gods Must Die (death metal)

Adrian von Ziegler - Legend (muzyka celtycka)







sobota, 16 sierpnia 2014

Wymiar serialu: "American Horror Story: Sabat" - Wiedźmy, szkolne horrory i miejskie piekło

Tytuł oryginalny: "American Horror Story: Coven" 
Twórcy: Ryan Murphy, Brad Falchuk 
Sezon: 3 (niezwiązany fabularnie z poprzednimi sezonami! )
Gatunek: horror
Muzyka: James S. Levine
Polska premiera: 2013
Kraj produkcji: USA
Ilość odcinków: 13
Obsada: Jessica Lange, Taissa Farmiga,  Sarah Paulson, Kathy Bates, Evan Peters, Lily Rabe, Emma Roberts, Frances Conroy, Denis O'Hare i inni
Opis:

"Dziejący się współcześnie i w XIX-wiecznym Nowym Orleanie serial „American Horror Story: Sabat” opowiada sekretną historię czarownic i uprawiania czarów w Ameryce. Od burzliwych wydarzeń w Salem minęło ponad trzysta lat, a te, którym udało się zbiec muszą teraz zmierzyć się z ryzykiem zniknięcia na zawsze. Tajemnicze ataki na czarownice nasilają się, więc młode dziewczęta odsyła się do specjalnej szkoły w Nowym Orleanie, żeby nauczyły się chronić siebie. Zamieszana w tę całą wrzawę jest nowo przybyła Zoe (Taissa Farmiga), która sama ukrywa przerażający sekret. Zaniepokojona niedawnymi napaściami Fiona (Jessica Lange), długo nieobecna najpotężniejsza czarownica, przylatuje do miasta, zdeterminowana, by chronić Sabat i zdziesiątkować wszystkich, którzy staną jej na drodze."


Wiedźmy, szkolne horrory i miejskie piekło



"American Horror Story" to amerykańska produkcja grozy, która z każdym sezonem prezentuje wielbicielom horroru nową historię, realia i bohaterów, co do tej pory okazywało się strzałem w dziesiątkę. Do teraz pamiętam dreszczyk emocji, jaki zafundował mi drugi sezon serialu, klimat starego szpitala psychiatrycznego, długie korytarze i beztroskie dźwięki grającej w tle pioseneczki "Dominique", która cudownie komponowała się z szaleństwem pacjentów i personelu. Kreacja postaci z poprzednich lat również wypadała przekonująco, zwłaszcza ich przewrotność i wielowymiarowość charakterów, doskonale odzwierciedlona przez utalentowanych aktorów. Pomimo nielicznych usterek związanych z chaosem wątków, "American Horror Story: Asylum" z pełnym przekonaniem mogę zaliczyć do najbardziej wciągających i oryginalnych dzieł małego ekranu ostatnich lat, a i "American Horror Story: Murder House" wywarł na mnie niewiele słabsze wrażenie. Stąd też swoją przygodę z odcinkami "Sabatu" rozpoczęłam z wielkim entuzjazmem, ale też i ogromnymi wymaganiami oraz nadzieją na rozrywkę z jeszcze wyższego szczebla spaczonej finezji. Spodziewałam się oryginalnych rozwiązań fabularnych, nieoczekiwanych zwrotów akcji i radości z wyczekiwania na każdy nowy epizod. Co więcej, wprost uwielbiam tematykę wiedźm i czarów w popkulturze i niezmiernie rzadko mnie ona nudzi. Zwłaszcza, że umiejętne wykorzystanie kulturowych przesłanek, legend i przesądów prawie zawsze daje ciekawy efekt. Czy "American Horror Story: Sabat" spełnił moje oczekiwania? Jak wypada na tle poprzednich sezonów? 




"American Horror Story: Sabat" przedstawia historię szkoły dla czarownic znajdującej się we współczesnym Nowym Orleanie. Wiedźmy są osłabione, jest ich niewiele, a ich przywódczyni zamiast wykonywać swoje obowiązki i martwić się o przetrwanie, wykorzystuje swoje nadnaturalne zdolności do zapewniania sobie przyjemności i ucieczki przed nieuniknionym kryzysem wieku średniego. Pewnego dnia do grona nastoletnich adeptek magii dołącza Zoe, która nietypowe zdolności odkrywa mordując swego chłopaka. Wraz z powolnym przystosowywaniem się dziewczyny do nowego środowiska organizacja staje się ośrodkiem ataków ze strony mistrzyni voodoo i boryka się z problemem odkrycia następczyni arcywiedźmy.  Musi też podjąć odpowiednie kroki odnośnie polujących na nią łowców oraz uporać się z wybrykami lekkomyślnych i skłóconych ze sobą uczennic. Pomimo tego, że jest ich tylko czwórka, zamieszanie, jakie wywołują porusza całe miasto i staje się przyczyną paru niewyjaśnionych zgonów. Zresztą nic dziwnego, skoro w ich gronie znajduje się znana hollywoodzka gwiazdka, która za nic ma konwenanse, a uczynioną jej krzywdę nagradza więcej niż pięknym za nadobne. Czy organizacja przetrwa? Kto zostanie nową przewodniczącą stowarzyszenia? Jak potoczy się los szkoły? Do czego jest zdolna ogarnięta żądzą władzy i powodzenia wiedźma? Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania oraz nie boicie się zostać świadkiem uknutych przy pomocy magii intryg, oszustw i podstępów - zapoznajcie się z trzecim sezonem serialu.

Podobnie, jak i w poprzednich seriach produkcji, tak i tutaj możemy spotkać się z brawurową grą aktorską Jessici Lange, której przypadła tym razem rola charakternej "najwyższej", czyli najpotężniejszej wiedźmy przełożonej. To ona powinna decydować o działaniach zgromadzenia, chronić je i mieć na uwadze los pozostałych czarownic. Niestety, Fiona Goode jest egoistyczna, próżna i przebiegła jak lis. Kocha władzę oraz rozmach, jaki może osiągnąć dzięki swojemu stanowisku. Zimna, nieczuła i skuteczna zaniedbuje swoje obowiązki, a kiedy dowiaduje się o możliwości utracenia swojej mocy, piękna i potęgi szybko opracowuje plan pozbycia się potencjalnej konkurentki. Jest kiepską matką, przez co nie sprzyja jej nawet jedyna córka - Cordelia Foxx (Sarah Paulson). Lange świetnie sprawdza się w wydaniu sprytnej, silnej manipulatorki, choć nie zaskakuje fana poprzedniego sezonu, gdzie pokazała się jako konkretna i zdecydowana siostra przełożona. Podobieństwo tych postaci jest pod wieloma względami oczywiste. 

Kolejne zjawisko, z którym spotykamy się tu ponownie to miłosny duet w wykonaniu Taissy Farmiga i Evana Peters'a. Taissa gra dobrze, ale jej postać - Zoe - trochę bladnie przy kalejdoskopie innych, bardziej wyrazistych bohaterów i po obejrzeniu całości dość szybko się o niej zapomina. Wyrazistość traci zwłaszcza przy Madison Montgomery (Emma Roberts), miejscowej zepsutej, zołzowatej gwiazdce, która wywołuje u odbiorcy o wiele bardziej intensywne emocje. Roberts doskonale wzbudza w widzu odczucie nienawiści i pragnienie, by jej bohaterka jak najszybciej zniknęła z powierzchni ziemi. Bywa przerysowana i przydałaby się jej nieco bardziej delikatna strona, ale to już chyba tylko "wina" scenarzysty. Trochę szkoda, że Peters'owi przypadło tym razem odegranie biednego, słabego i kompletnie podporządkowanego innym Kyle'a, bo nie dało mu to zbyt wiele pola do popisu. Zdecydowanie wolałam go w kreacjach z wcześniejszych sezonów. Z wszystkich bohaterek chciałabym wyróżnić zwłaszcza Delphine LaLaurie (Kathy Bates) i Marie Laveau (Angela Bassett). Zarówna gra aktorek, jak i dynamizm oraz charakterystyczność tych postaci sprawiły, że entuzjastycznie śledziłam ich losy, a na niektóre niedociągnięcia fabularne łatwiej było mi przymknąć oko. Męskich charakterów jest niestety wybitnie mało. W dodatku niejako pozostają oni w cieniu temperamentnych kobiet, które niemalże całkowicie nad nimi dominują. Jest to jeden z największych minusów produkcji. Nie przeszkadza mi historia, która w ciekawy sposób pokazuje kobiecą siłę woli, wiedzę, ambicję i ich niestereotypowe oblicze, ale tu praktycznie każdy pan zostaje wręcz zmiażdżony bądź kontrolowany przez związaną z nim w jakiś sposób niewiastę.  To więcej niż lekka przesada. Mamy tu co prawda ciekawego Spalding'a (Denis O'Hare) i zdającego się robić niezłe zamieszanie Axeman'a (Danny Huston), świetnie zagranych i przyciągających uwagę widza, ale nie zmienia to faktu, że ich los praktycznie zależy od przedsiębiorczych, podstępnych wiedźm. Przydałaby się choć jedna silna i niezależna męska postać.




Głównym ośrodkiem akcji staje się tu współczesny Nowy Orlean, choć pojawiają się też retrospekcje do wydarzeń z dziewiętnastego wieku. Szczerze powiedziawszy momenty fabuły, gdy cofa się ona lata wstecz zaintrygowały mnie znacznie bardziej, niż te osadzone w dzisiejszych czasach. Zarówno posępny klimat niewolnictwa i zabobonów, jak i arystokratyczna postawa zepsutej do szpiku kości Delphine LaLaurie, o wiele lepiej działa na wyobraźnię odbiorcy, niż realia wyeksploatowanej już na wszelkie możliwe sposoby zmodernizowanej cywilizacji bloków i wieżowców, przepełnionej pędem za karierą i nowoczesną technologią, tak dobrze znanej nam wszystkim na co dzień. Szkoła usytuowana w metropolii to dość kiepski pomysł na tworzenie odpowiedniego nastroju grozy, tajemnicy i niezwykłości. Miłostki, niesnaski, kłótnie pomiędzy nastoletnimi czarownicami są czasami nieco zbyt proste i obcesowe. Poświęcono też na nie zbyt wiele czasu, przez co niekiedy odnosiłam wrażenie, że zamiast horroru oglądam mocniejszą telenowelę. Twórcy chcieli tym razem postawić na lekkość i aktualność przywołanych przez nich tematów. Przez to serial stracił wiele z początkowej koncepcji oryginalnego, szokującego czasem horroru, a zrobił się bardziej historią o nastolatkach, problemach z akceptacją wśród rówieśników, buncie przeciwko zasadom moralnym i intrygach uknutych w celu zniszczenia wrogów. Całość jest bardziej przystępna dla widza, bo bywa zabawna, prześmiewcza, groteskowa. To prostsza rozrywka, związana ze zjawiskami, jakie zdarza się wszystkim obserwować osobiście. Niestety przez to momenty, które naprawdę przerażają, zmuszają do myślenia, pozwalają się oderwać od szarej rzeczywistości i wgniatają widza w fotel pojawiają się zdecydowanie rzadziej, niż w poprzednich sezonach. Po genialnym "Asylum" Falchuk i Murphy tym razem obniżyli nieco loty, a obiecujący wątek wiedźm zbyt często sprowadzali do postawy nastolatki z problemami emocjonalnymi, co skutecznie niszczyło obskurny nastrój grozy i potencjał kliku lepszych epizodów. Tym razem nie zauroczył mnie klimat, a szkoda, bo intro zachwycało tajemniczą posępnością.

Oceniając "American Horror Story: Sabat" pod względem ogólnego tempa akcji, utrzymywania odbiorcy w napięciu i osobowości oryginalnych, zróżnicowanych bohaterów, muszę powiedzieć, że sezon wypada bardzo dobrze. Irytuje tylko fakt, że przez obfitość scen typowo obyczajowych daleko mu do dobrego horroru, a bliżej do produkcji o nieco bardziej wyszukanych kobiecych intrygach. Podobnie, jak i w poprzednim sezonie,  mamy tu też do czynienia z mnóstwem chaotycznie prowadzonych wątków pobocznych. Każdy jest ciekawy, każdy śledzimy z przyjemnością, ale prawie żaden z nich nie zostaje do końca rozwinięty. Chaos tym razem dominuje i nieco utrudnia widzowi rozrywkę. Wielki potencjał jednego elementu gubi się szybko poprzez wdrożenie nowego. Rozczarowują niejasne, szybkie zakończenia scen, które naprawdę można by wspaniale rozwinąć. 




Zdecydowanym plusem omawianego sezonu jest różnorodność charakterologiczna bohaterek. Obok zakochanej w sobie, zimnej i uszczypliwej Madison mamy uprzejmą, naiwną, wycofaną ze społeczeństwa wielbicielkę zwierząt (Misty Day), zmagającą się z uprzedzeniami na tle rasistowskim Queenie, serdeczną i miłosierną Cordelię. Ładnie ukazano wątek różnicy pomiędzy cwaną i egocentryczną matką, a jej altruistyczną córką. Podobał mi się sposób, w jaki omówiono konflikt na tle rasowym. Konserwatyzm i uprzedzenia staroświeckiej Delphine LaLaurie (postać oparta na historycznej morderczyni) świetnie, lekko i satyrycznie zestawiono z bardziej liberalną i tolerancyjną współczesnością. Poruszany jest również temat chorego fanatyzmu religijnego, hipokryzji i dyskryminacji. Ciekawie ujęto motyw piekła. Z puli zjawisk dla wielbicieli grozy pojawiły się m.in. niewolnictwo, sadyzm, tortury, palenie na stosie, zabójstwo z siekierą w tle, "żywe" lalki. Wątków erotycznych i miłosnych jest sporo, jedynie pojedyncze sceny wydają się być miejscami wciśnięte trochę na siłę bądź przesadzone. Pomysł ze szkołą dla czarownic byłby jednak o wiele lepiej wykonany, gdyby zamiast opisywać wiedźmie kłótnie i rozterki emocjonalne, wspomnieć troszeczkę o samym procesie nauczania. Intrygująca oprawa muzyczna dodaje "American Horror Story: Sabat" charakteru i uprzyjemnia oglądanie każdego epizodu. Całość jest dużo lżejsza od poprzednich serii i z pewnością przyciągnie zainteresowanie szerszej publiczności.




Przyznam, że jako wielka miłośniczka "American Horror Story" i szokujących horrorów z cięższym klimatem tym razem nieco się rozczarowałam. Przyzwyczaiłam się do tego, że każdy dotychczasowy sezon wprawiał mnie niemalże w zachwyt i osłupienie. Tymczasem bogactwo bohaterów i wątków w tym nieco mi przeszkadzało, zdecydowanie wolałabym, żeby było ich mniej, ale w nieco bardziej rozwiniętej odsłonie. Nastrój grozy też nie imponował mi już tak bardzo, jak ten budowany w "American Horror Story: Asylum". Mimo wszystko zarówno dobre aktorstwo, jak i oryginalność oraz nieco rozrywkowy charakter słownych potyczek i niecnych intryg uknutych przez wiedźmy wspominam bardzo miło, a drobne potknięcia fabularne i brak porządnego męskiego charakteru jestem w stanie wybaczyć. Szkoda tylko, że "Sabat" nie wykorzystał całego potencjału, jaki drzemał w poszczególnych pomysłach twórców.  

POLECAM: miłośnikom lekkich historii grozy nawiązujących do problemów świata codziennego, którzy będą w stanie przymknąć oko na nieraz błahe i cukierkowe zachowanie nastolatek oraz mnogość słabo rozwiniętych wątków.

NIE POLECAM: wielbicielom mocnych horrorów z ciężkim klimatem, nieprzepadającym za historiami zdominowanymi przez silne, kobiece postacie.



Moja ocena:

6.5 /10,        4--



TRAILER:


RECENZJA POPRZEDNIEGO SEZONU"American Horror Story: Asylum" - tutaj


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Utwory na dziś:

Witchfinder General - Witchfinder General 
(doom metal)

Acid Witch - Swamp Spells 
(doom metal)


The Animals - House of the Rising Sun 
                                                (blues/folk rock)                                                  
 

****************
Witam Was ponownie! 

Mam nadzieję, że choć troszkę za mną tęskniliście i wybaczycie mi tę przerwę w blogowaniu. Musiałam uporać się z natłokiem szkolnych obowiązków, przygotowaniami do matury, kilkoma problemami osobistymi, a następnie licznymi wakacyjnymi wyjazdami. Na szczęście wszystkie plany wypaliły, a maturki poszły mi fantastycznie, co zaowocowało tym, że możecie nazywać mnie już studentką psychologii... Tak, zaskoczyłam samą siebie, bo ilość chętnych na jedno miejsce była szokująco wręcz wysoka i dopiero po ogłoszeniu wyników egzaminów zdałam sobie sprawę z tego, że spokojnie się dostanę. Widocznie nie zawsze warto ufać ocenom i oczekiwaniom ze strony nauczycieli i lepiej po prostu wierzyć w swoją wartość i efekty ciężkiej pracy przez żmudne i męczące trzy lata. Niestety, zdecydowanie nie wspominam zbyt pozytywnie lekcji w mojej byłej szkole i powiem Wam, że stres towarzyszący podczas pisania każdej z matur był kilkaset razy mniejszy, niż ten przeżywany przeze mnie każdego dnia roku szkolnego (zasługa nadmiernych oczekiwań ze strony nauczycieli i wielu absurdalnych wręcz sytuacji, które non stop mnie dołowały...) Tym bardziej się cieszę, że to już za mną i ponownie będę mieć czas dla Was! :-)