Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 6/10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 6/10. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Recenzja: "Johnny Depp. To tylko iluzja"

Polski tytuł: "Johnny Depp. To tylko iluzja"
Tytuł oryginalny: Johnny Depp. A kind of ilussion
Autor: Denis Meikle
Tłumaczenie: Anna Hikiert
Liczba stron: 496
Cena rynkowa: 39,90 zł
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Polska premiera: 2012
Opis wydawcy:


"Życie Johna Christophera Deppa II – znanego lepiej jako Johnny Depp – to opowieść sama w sobie warta hollywoodzkiej ekranizacji. Depp został aktorem dzięki przypadkowi i dobrej prezencji. Urodzony w Kentucky, przeprowadził się na Florydę, gdzie rzucił szkołę, żeby zostać muzykiem. To z kolei sprawiło, że trafił do Los Angeles, gdzie zadebiutował na wielkim ekranie w Koszmarze z ulicy Wiązów. W ciągu następnych trzech dziesięcioleci zagrał w ponad czterdziestu filmach, zarówno u niezależnych reżyserów, jak i w produkcjach zdecydowanie komercyjnych; z niechętnego idola nastolatków przeobraził się w ikonę kina, trafiając na listę największych hollywoodzkich gwiazd dzięki niezapomnianej kreacji kapitana Jacka Sparrowa w filmach z serii Piraci z Karaibów. Po drodze zdarzało mu się popadać w konflikt z prawem, paparazzimi i – co jakiś czas – opinią publiczną, jednak ta najbardziej wszechstronna i enigmatyczna z gwiazd nigdy nie przestała fascynować i czarować publiczności na całym świecie.

Teraz do rąk polskiego czytelnika trafia najnowsze wydanie najpopularniejszej na świecie biografii Deppa pióra Denisa Meikle, która jest wyczerpującym źródłem wiedzy o niezwykłym życiu aktora – zarówno na, jak i poza ekranem."



„Johnny Depp, jeśli chodzi o mnie, to numer jeden. Wśród artystów jego pokolenia nie ma nikogo, kto mógłby się z nim równać”.



                                                                                                    Sir Christopher Lee







Za maską sławy


Któż z nas nie słyszał o Johnny'm Deppie - aktorze znanym głównie z ekscentrycznych ról, współpracy z Timem Burtonem, Terrym Gilliamem, Gorem Verbinskim oraz studiem Disneya? Depp to jeden z moich ulubionych artystów, od czasu, kiedy skończyłam jakieś sześć lat i przez przypadek natrafiłam w telewizji na "Edwarda Nożycorękiego", w którym to wcielił się w głównego bohatera. Nic więc dziwnego, że gdy tylko wypatrzyłam jego biografię, zapragnęłam się z nią zapoznać. Zwłaszcza, że jej opis obiecywał wyczerpujące źródło informacji o karierze oraz życiu prywatnym Johnny'ego, a moja dotychczasowa wiedza o tej drugiej sferze jego działań wydawała mi się bardzo ogólnikowa. Miałam nadzieję, że "Johnny Depp. To tylko iluzja" pomoże mi uzupełnić tę lukę wieloma mało znanymi faktami na temat poczynań gwiazdy spoza świata filmu, fleszy i kreowanych przez niej postaci. Co zastałam? Czy publikacja Denisa Meikle'a spełniła moje oczekiwania i przedstawiła nieznane mi wcześniej historie związane z celebrytą? 

"Johnny Depp. To tylko iluzja" to obszerna biografia Johnny'ego Deppa. Denis Meikle podjął się opisania historii jego życia od czasu narodzin w 1963 r., licznych rodzinnych przeprowadzek oraz środowiska, w którym się wychował do 2011 r., czyli czasu tuż sprzed ukazania się publikacji. Przedstawił jego drogę przez świat filmu, począwszy od dość przypadkowej roli w "Koszmarze z ulicy Wiązów", przez największe komercyjne hity, w jakich wziął udział, aż do "Alicji w krainie czarów" oraz "Rango". Omówił zarówno muzyczne i literackie zainteresowania Deppa, jak i jego relacje z innymi artystami, prasą, romanse, zachowanie na planie filmowym, największe skandale, których stał się udziałem, problemy związane z nałogami i buntowniczym trybem życia, poglądy związane z zawodem aktora, wartości, jakimi kieruje się w życiu prywatnym oraz zawodowym. Przytoczył reakcje widzów i krytyków na poszczególne produkcje, w których wystąpił, dokonał analizy i interpretacji jego gry aktorskiej oraz streścił fabuły niemalże wszystkich filmów, w których grał. Opisał atmosferę, jaka panowała na poszczególnych planach zdjęciowych, ciekawostki dotyczące wymogów poszczególnych reżyserów i ich współpracy z Deppem. Czym chciał się zajmować Johnny zanim został aktorem? Z jakimi twórcami udało mu się zaprzyjaźnić? Jeżeli szukasz kompendium wiedzy o artystycznych dokonaniach Johnny'ego Deppa, jego życiu i sposobie bycia - sięgnij po książkę Denisa Meikle'a.

Autor skupił się bardziej na zawodowych dokonaniach artysty, niż na jego życiu osobistym. Szczegółowo streścił dzieła, w których wziął udział, zamieścił wiele spoilerów, mogących irytować osoby niezapoznane z jakimś jego filmem. Stworzył swoje własne, wyjątkowo subiektywne, nieraz nacechowane emocjonalnie, bardzo krytyczne opinie na ich temat. Nie ukrywam, że moim zdaniem po prostu przesadził. Informacje o prywatnym "ja" Deppa zgromadził głównie z prasy, dość łatwo dostępnych użytkownikom internetu źródeł. Dlatego zdecydowana większość faktów z życia celebryty nie stanowiła dla mnie żadnego zaskoczenia. Omówił konteksty kulturowe, w jakich obracały się poszczególne produkcje, sytuację polityczną i socjologiczną ich czasów oraz inne aspekty, które rzutowały na ówczesne reakcje widzów oraz krytyków. Ukazał powiązania pomiędzy nimi, a innymi obrazami, literackimi pierwowzorami oraz inspiracjami ich twórców. Wspomniał o scenarzystach, reżyserach, pisarzach i odtwórcach, którzy wywarli ogromny wpływ na grę aktorską Johnny'ego. Ciekawym, dodatkowym elementem publikacji Meikle'a są nawiązania do ważnych w historii kina dzieł oraz tyczące się ich ciekawostki.

Publikacja została podzielona na rozdziały skupiające się na poszczególnych etapach życia i kariery Johnny'ego Deppa, wprowadzenie, bibliografię, spis fotografii oraz indeks. Zawiera również spis treści, dzięki któremu czytelnik może bez problemu powrócić do najbardziej interesujących go kwestii, dwie wkładki z pięknymi, kolorowymi zdjęciami z planów zdjęciowych i premier filmów. Denis Meikle używa prostego języka, a całość omawia w wyjątkowy szczegółowy i interesujący sposób, przywołując przy okazji liczne cytaty ze scenariuszy, książek, wywiadów. Przywiązuje bardzo dużą wagę do postaci granych przez Johnny'ego i jego wkładu we wszelkie dziedziny szeroko pojętej sztuki. Nawiązuje do rodziny i znajomych artysty, ale informacje o nich stanowią raczej niewielką część tej pozycji, zdają się nie mieć dla Meikle'a większego znaczenia. Dlatego odbiorcy szukający rzetelnego źródła wiedzy o mniej słynnych wydarzeniach z życia Deppa, skandalach i nieznanych szerszemu gronu odbiorców faktach mogą nie być usatysfakcjonowani.

"Johnny Depp. To tylko iluzja" to świetne, intrygujące, szczegółowe źródło informacji o artystycznych dokonaniach  Johnny'ego Deppa, rozwoju jego kariery oraz powiązanych z nim twórców i filmów, ze szczyptą odwołań do wydarzeń w jego życiu prywatnym. Jako miłośniczka aktora znałam większość przytoczonych w biografii autorstwa Denisa Meikle'a  faktów, ale czas spędzony z tą pozycją będę wspominać całkiem miło. 


POLECAM: osobom szukającym bogatego źródła informacji o dokonaniach artystycznych Johnny'ego Deppa, szczegółowych streszczeń i analiz dzieł, w których brał udział wraz z subiektywnymi opiniami na ich temat.

NIE POLECAM: odbiorcom, którym przeszkadzają liczne spoilery, mało faktów z życia prywatnego aktora, subiektywne biografie.





Moja ocena:

6/10,     3+








niedziela, 1 września 2013

Wymiar filmu: "Dom 1000 trupów"

Tytuł oryginalny: "House of 1000 Corpses" 
Scenariusz i reżyseria: Rob Zombie 
Gatunek: horror
Muzyka: Rob Zombie, Scott Humphrey
Polska premiera: 2004
Kraj produkcji: USA
Obsada: Sid Haig, Bill Moseley, Karen Black, Sheri Moon Zombie, Walter Phelan, Rainn Wilson
Opis:

"Grupa młodych ludzi podróżuje przez kraj. Gdy pośrodku pustkowia, w trakcie burzy, psuje się ich samochód, są zmuszeni do opuszczenia auta i szukania schronienia. Znajdują je w starym, opuszczonym domu. Tytuł filmu podpowiada, że nie był to najlepszy pomysł."




Klaun śmierci

Rob Zombie to muzyk industrialno-metalowy oraz wielbiciel filmów grozy klasy B. "Dom 1000 trupów" to jego filmowy debiut i jednocześnie hołd złożony tego typom produkcji. Przez wzgląd na to moje oczekiwania co do niego były stosunkowo niskie, myślałam, że trafię po prostu na kolejny kawałek schizowej, niskobudżetowej makabry, porządnie łączącej pomysły i elementy zawarte w inspiracjach reżysera, ciekawej, ale wykonanej prosto i niewiele dającej do myślenia. Szukałam po prostu odpowiedniej, lekkiej, ale wyrazistej w formie rozrywki gwarantującej mi sporą dawkę obrzydzenia i mentalnego szoku chorą, bogatą wyobraźnią jej twórcy. Połączenie wyrazistej w brzmieniu, nieraz psychodelicznej muzyki i obłąkanej kreatywności zawartej w horrorach drugiej kategorii zachęciło mnie do zapoznania się z Zombie ze strony reżyserskiej. Czy "Dom 1000 trupów" spełnił moje oczekiwania? A może artyzm i pomysłowość Roba Zombie sprawdzają się tylko i wyłącznie w muzykowaniu, a mały szum wywołany wokół tej produkcji zagwarantowało po prostu znane nazwisko reżysera?




Fabuła filmu jest prosta, ale obiecująca. Kilkoro studentów wybiera się na przejażdżkę samochodem. Natrafiają na lokal prowadzony przez ekscentrycznego fanatyka horrorów - przebranego za klauna Kapitana Spauldinga. Spragnieni dreszczyku i okrucieństwa płynącego ze strasznych opowieści, odwiedzają prowadzone przez niego muzeum. Tam zapoznają się z historiami o seryjnych mordercach, w tym o dr. Satanie. Zachęceni nastrojem Halloween starają się odszukać drzewo związane z jego śmiercią. Nie zwracają uwagi na panującą wtedy noc i rozszalałą burzę. Wkrótce spotykają atrakcyjną autostopowiczkę, postanawiają podwieźć ją do domu i skorzystać z jej wiedzy na temat tamtego miejsca. Psuje się im samochód, więc zatrzymują się u niej. Z początku nie zwracają najmniejszej uwagi na to, jak dziwnie się zachowuje. Do czasu, gdy poznają jej psychopatyczną rodzinkę i jest zbyt późno, żeby uciec. Odizolowani od reszty świata, w budynku położonym na odludziu, doświadczają nieszczęść i agonii, na które skazali się przez własną głupotę, pragnienie adrenaliny i naiwność. Czy uda im się wyjść z tego żywym? Jakie tajemnice skrywają mieszkańcy tej okolicy?

Miejscem akcji stają się tu okolice Teksasu, pustynne, opuszczone okolice, które mogłyby czasem posłużyć jako tło westernu bądź zaniedbanego, nawiedzonego miasteczka. Rob Zombie złożył hołd starym filmom grozy, zawarł mnóstwo odniesień do slasherów, filmów kategorii B i exploitation. Skorzystał ze znanych filmowych wzorców, poskładał w całość, obłożył w psychodeliczną otoczkę. Posłużył się groteską, naturalizmem. Jego wizje przybrały tu obrót przejaskrawiony. Skupił się na obrzydzeniu i zszokowaniu odbiorcy. Częściowo wykpił stare produkcje, wzniósł ich znaczenie do rangi piedestału. Posłużył się retrospekcją, rozmyciem obrazu. W ten sposób podkreślił obłąkanie psychopatycznych wizji i koszmar, jaki doświadczyli bohaterowie "Domu 1000 trupów". Oglądając jego dzieło często odnosiłam wrażenie, że po prostu śmieje się z niektórych fanatyków moralnego zgorszenia. Wyśmiewa industrializm i popkulturę, bawi się powielając znane konwencje i rozwiązania. Rob Zombie stworzył osobiste trofeum dla makabry. Skupił się na ukazaniu krwawych, szaleńczych, różnorodnych, zdemoralizowanych czarnych charakterów. Scenariusz stanowi tu głównie tło dla chorych obrazów i pozwala na zaprezentowanie widzowi dużej dozy zgorszenia i oddania pokłonu horrorom wszelkiego rodzaju. 




Gra aktorska nie powala, Sheri Moon Zombie (Baby Firefly) jako atrakcyjna, stereotypowa blondynka i psychopatka wypada dobrze, ale nie można powiedzieć, żeby taka rola wymagała dużo talentu. Nadrabia wizualnie. Najbardziej interesującą postać zagrał w moim odczuciu Sid Haig (Kapitan Spaulding), którego mimika i specyficzność zdecydowanie wyróżniały się na tle innych bohaterów. Na uwagę zasługuje również Bill Moseley (Otis B. Driftwood). Mimo wszystko większość obsady wypada tu raczej średnio i pod tym względem nie ma się czym zachwycać. Postacie są barwne, ale wtórne, przewidywalne i proste w swojej mentalności.

Całość jest przewidywalna, obfituje w wiele wątków zbrodni - na tle rytualnym i nie tylko. Miłośnicy horrorów klasy B, gore, obrzydliwych, dosadnych scen powinni być zadowoleni, ale "Dom 1000 trupów" nie można nazwać niczym więcej, niż mało ambitną, ciekawie zmontowaną, gorszącą rozrywką w psychodelicznej otoczce. Dosadność, brutalność, groteska i odwołania do innych filmów podobnego pokroju stanowią trzon tej produkcji i nie można oczekiwać od niej skomplikowanej, psychologicznej historii, czy też drugiego dna. Rekwizyty i niepokojąca, intensywna muzyka Roba Zombie osładzają czas spędzony przed ekranem oraz wprowadzają w chory nastrój Halloween i wizji twórcy. 

"Dom 1000 trupów" stanowi dobre podsumowanie i hołd dla horrorów, zwłaszcza gore i klasy B. Już z założenia miał po prostu w pewien sposób podsumowywać inspiracje Roba Zombie. Nie można nazwać go filmem ambitnym, mimo to jest na swój  prosty, nieograniczony, ekscentryczny sposób, ciekawą pozycją dla wielbicieli grozy. Nie straszy, ale obrzydza i intryguje. Dlatego warto podejść do niego z pewnym dystansem i obejrzeć go choćby po to, by samodzielnie doświadczyć ironicznego poczucia humoru i obskurnej wyobraźni Zombie.




Rob Zombie udowodnił, że poza byciem muzykiem, potrafi też stworzyć kontrowersyjny i ciekawy film. Może nie jest to jeszcze dzieło wysokich lotów, ale utorowało mu dalszą drogę kariery reżyserskiej. "Dom 1000 trupów" zapewnił mi ponad godzinę chorej rozrywki. Pomimo tego, że nie zrobił na mnie ogromnego wrażenia, nie żałuje czasu, który z nim spędziłam.


POLECAM: miłośnikom grozy, makabry, slasherów, filmów o psychopatach, wielbicielom filmów klasy B i gore, szukającym mało wymagającej, ale ciekawej i obrzydliwej, lekko psychodelicznej rozrywki.

NIE POLECAM: wielbicielom wymagających produkcji z drugim dnem, rozwiniętym wątkiem psychologicznym, preferującym mało dosadne, straszne historie, które długo pozostawiają widza w rozmyślaniach i emocjonalnej huśtawce.




Moja ocena:

6/10,     3+



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Utwór na dziś:

Rob Zombie - "Dragula" (industrial metal)