Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 4- -. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 4- -. Pokaż wszystkie posty

sobota, 16 sierpnia 2014

Wymiar serialu: "American Horror Story: Sabat" - Wiedźmy, szkolne horrory i miejskie piekło

Tytuł oryginalny: "American Horror Story: Coven" 
Twórcy: Ryan Murphy, Brad Falchuk 
Sezon: 3 (niezwiązany fabularnie z poprzednimi sezonami! )
Gatunek: horror
Muzyka: James S. Levine
Polska premiera: 2013
Kraj produkcji: USA
Ilość odcinków: 13
Obsada: Jessica Lange, Taissa Farmiga,  Sarah Paulson, Kathy Bates, Evan Peters, Lily Rabe, Emma Roberts, Frances Conroy, Denis O'Hare i inni
Opis:

"Dziejący się współcześnie i w XIX-wiecznym Nowym Orleanie serial „American Horror Story: Sabat” opowiada sekretną historię czarownic i uprawiania czarów w Ameryce. Od burzliwych wydarzeń w Salem minęło ponad trzysta lat, a te, którym udało się zbiec muszą teraz zmierzyć się z ryzykiem zniknięcia na zawsze. Tajemnicze ataki na czarownice nasilają się, więc młode dziewczęta odsyła się do specjalnej szkoły w Nowym Orleanie, żeby nauczyły się chronić siebie. Zamieszana w tę całą wrzawę jest nowo przybyła Zoe (Taissa Farmiga), która sama ukrywa przerażający sekret. Zaniepokojona niedawnymi napaściami Fiona (Jessica Lange), długo nieobecna najpotężniejsza czarownica, przylatuje do miasta, zdeterminowana, by chronić Sabat i zdziesiątkować wszystkich, którzy staną jej na drodze."


Wiedźmy, szkolne horrory i miejskie piekło



"American Horror Story" to amerykańska produkcja grozy, która z każdym sezonem prezentuje wielbicielom horroru nową historię, realia i bohaterów, co do tej pory okazywało się strzałem w dziesiątkę. Do teraz pamiętam dreszczyk emocji, jaki zafundował mi drugi sezon serialu, klimat starego szpitala psychiatrycznego, długie korytarze i beztroskie dźwięki grającej w tle pioseneczki "Dominique", która cudownie komponowała się z szaleństwem pacjentów i personelu. Kreacja postaci z poprzednich lat również wypadała przekonująco, zwłaszcza ich przewrotność i wielowymiarowość charakterów, doskonale odzwierciedlona przez utalentowanych aktorów. Pomimo nielicznych usterek związanych z chaosem wątków, "American Horror Story: Asylum" z pełnym przekonaniem mogę zaliczyć do najbardziej wciągających i oryginalnych dzieł małego ekranu ostatnich lat, a i "American Horror Story: Murder House" wywarł na mnie niewiele słabsze wrażenie. Stąd też swoją przygodę z odcinkami "Sabatu" rozpoczęłam z wielkim entuzjazmem, ale też i ogromnymi wymaganiami oraz nadzieją na rozrywkę z jeszcze wyższego szczebla spaczonej finezji. Spodziewałam się oryginalnych rozwiązań fabularnych, nieoczekiwanych zwrotów akcji i radości z wyczekiwania na każdy nowy epizod. Co więcej, wprost uwielbiam tematykę wiedźm i czarów w popkulturze i niezmiernie rzadko mnie ona nudzi. Zwłaszcza, że umiejętne wykorzystanie kulturowych przesłanek, legend i przesądów prawie zawsze daje ciekawy efekt. Czy "American Horror Story: Sabat" spełnił moje oczekiwania? Jak wypada na tle poprzednich sezonów? 




"American Horror Story: Sabat" przedstawia historię szkoły dla czarownic znajdującej się we współczesnym Nowym Orleanie. Wiedźmy są osłabione, jest ich niewiele, a ich przywódczyni zamiast wykonywać swoje obowiązki i martwić się o przetrwanie, wykorzystuje swoje nadnaturalne zdolności do zapewniania sobie przyjemności i ucieczki przed nieuniknionym kryzysem wieku średniego. Pewnego dnia do grona nastoletnich adeptek magii dołącza Zoe, która nietypowe zdolności odkrywa mordując swego chłopaka. Wraz z powolnym przystosowywaniem się dziewczyny do nowego środowiska organizacja staje się ośrodkiem ataków ze strony mistrzyni voodoo i boryka się z problemem odkrycia następczyni arcywiedźmy.  Musi też podjąć odpowiednie kroki odnośnie polujących na nią łowców oraz uporać się z wybrykami lekkomyślnych i skłóconych ze sobą uczennic. Pomimo tego, że jest ich tylko czwórka, zamieszanie, jakie wywołują porusza całe miasto i staje się przyczyną paru niewyjaśnionych zgonów. Zresztą nic dziwnego, skoro w ich gronie znajduje się znana hollywoodzka gwiazdka, która za nic ma konwenanse, a uczynioną jej krzywdę nagradza więcej niż pięknym za nadobne. Czy organizacja przetrwa? Kto zostanie nową przewodniczącą stowarzyszenia? Jak potoczy się los szkoły? Do czego jest zdolna ogarnięta żądzą władzy i powodzenia wiedźma? Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania oraz nie boicie się zostać świadkiem uknutych przy pomocy magii intryg, oszustw i podstępów - zapoznajcie się z trzecim sezonem serialu.

Podobnie, jak i w poprzednich seriach produkcji, tak i tutaj możemy spotkać się z brawurową grą aktorską Jessici Lange, której przypadła tym razem rola charakternej "najwyższej", czyli najpotężniejszej wiedźmy przełożonej. To ona powinna decydować o działaniach zgromadzenia, chronić je i mieć na uwadze los pozostałych czarownic. Niestety, Fiona Goode jest egoistyczna, próżna i przebiegła jak lis. Kocha władzę oraz rozmach, jaki może osiągnąć dzięki swojemu stanowisku. Zimna, nieczuła i skuteczna zaniedbuje swoje obowiązki, a kiedy dowiaduje się o możliwości utracenia swojej mocy, piękna i potęgi szybko opracowuje plan pozbycia się potencjalnej konkurentki. Jest kiepską matką, przez co nie sprzyja jej nawet jedyna córka - Cordelia Foxx (Sarah Paulson). Lange świetnie sprawdza się w wydaniu sprytnej, silnej manipulatorki, choć nie zaskakuje fana poprzedniego sezonu, gdzie pokazała się jako konkretna i zdecydowana siostra przełożona. Podobieństwo tych postaci jest pod wieloma względami oczywiste. 

Kolejne zjawisko, z którym spotykamy się tu ponownie to miłosny duet w wykonaniu Taissy Farmiga i Evana Peters'a. Taissa gra dobrze, ale jej postać - Zoe - trochę bladnie przy kalejdoskopie innych, bardziej wyrazistych bohaterów i po obejrzeniu całości dość szybko się o niej zapomina. Wyrazistość traci zwłaszcza przy Madison Montgomery (Emma Roberts), miejscowej zepsutej, zołzowatej gwiazdce, która wywołuje u odbiorcy o wiele bardziej intensywne emocje. Roberts doskonale wzbudza w widzu odczucie nienawiści i pragnienie, by jej bohaterka jak najszybciej zniknęła z powierzchni ziemi. Bywa przerysowana i przydałaby się jej nieco bardziej delikatna strona, ale to już chyba tylko "wina" scenarzysty. Trochę szkoda, że Peters'owi przypadło tym razem odegranie biednego, słabego i kompletnie podporządkowanego innym Kyle'a, bo nie dało mu to zbyt wiele pola do popisu. Zdecydowanie wolałam go w kreacjach z wcześniejszych sezonów. Z wszystkich bohaterek chciałabym wyróżnić zwłaszcza Delphine LaLaurie (Kathy Bates) i Marie Laveau (Angela Bassett). Zarówna gra aktorek, jak i dynamizm oraz charakterystyczność tych postaci sprawiły, że entuzjastycznie śledziłam ich losy, a na niektóre niedociągnięcia fabularne łatwiej było mi przymknąć oko. Męskich charakterów jest niestety wybitnie mało. W dodatku niejako pozostają oni w cieniu temperamentnych kobiet, które niemalże całkowicie nad nimi dominują. Jest to jeden z największych minusów produkcji. Nie przeszkadza mi historia, która w ciekawy sposób pokazuje kobiecą siłę woli, wiedzę, ambicję i ich niestereotypowe oblicze, ale tu praktycznie każdy pan zostaje wręcz zmiażdżony bądź kontrolowany przez związaną z nim w jakiś sposób niewiastę.  To więcej niż lekka przesada. Mamy tu co prawda ciekawego Spalding'a (Denis O'Hare) i zdającego się robić niezłe zamieszanie Axeman'a (Danny Huston), świetnie zagranych i przyciągających uwagę widza, ale nie zmienia to faktu, że ich los praktycznie zależy od przedsiębiorczych, podstępnych wiedźm. Przydałaby się choć jedna silna i niezależna męska postać.




Głównym ośrodkiem akcji staje się tu współczesny Nowy Orlean, choć pojawiają się też retrospekcje do wydarzeń z dziewiętnastego wieku. Szczerze powiedziawszy momenty fabuły, gdy cofa się ona lata wstecz zaintrygowały mnie znacznie bardziej, niż te osadzone w dzisiejszych czasach. Zarówno posępny klimat niewolnictwa i zabobonów, jak i arystokratyczna postawa zepsutej do szpiku kości Delphine LaLaurie, o wiele lepiej działa na wyobraźnię odbiorcy, niż realia wyeksploatowanej już na wszelkie możliwe sposoby zmodernizowanej cywilizacji bloków i wieżowców, przepełnionej pędem za karierą i nowoczesną technologią, tak dobrze znanej nam wszystkim na co dzień. Szkoła usytuowana w metropolii to dość kiepski pomysł na tworzenie odpowiedniego nastroju grozy, tajemnicy i niezwykłości. Miłostki, niesnaski, kłótnie pomiędzy nastoletnimi czarownicami są czasami nieco zbyt proste i obcesowe. Poświęcono też na nie zbyt wiele czasu, przez co niekiedy odnosiłam wrażenie, że zamiast horroru oglądam mocniejszą telenowelę. Twórcy chcieli tym razem postawić na lekkość i aktualność przywołanych przez nich tematów. Przez to serial stracił wiele z początkowej koncepcji oryginalnego, szokującego czasem horroru, a zrobił się bardziej historią o nastolatkach, problemach z akceptacją wśród rówieśników, buncie przeciwko zasadom moralnym i intrygach uknutych w celu zniszczenia wrogów. Całość jest bardziej przystępna dla widza, bo bywa zabawna, prześmiewcza, groteskowa. To prostsza rozrywka, związana ze zjawiskami, jakie zdarza się wszystkim obserwować osobiście. Niestety przez to momenty, które naprawdę przerażają, zmuszają do myślenia, pozwalają się oderwać od szarej rzeczywistości i wgniatają widza w fotel pojawiają się zdecydowanie rzadziej, niż w poprzednich sezonach. Po genialnym "Asylum" Falchuk i Murphy tym razem obniżyli nieco loty, a obiecujący wątek wiedźm zbyt często sprowadzali do postawy nastolatki z problemami emocjonalnymi, co skutecznie niszczyło obskurny nastrój grozy i potencjał kliku lepszych epizodów. Tym razem nie zauroczył mnie klimat, a szkoda, bo intro zachwycało tajemniczą posępnością.

Oceniając "American Horror Story: Sabat" pod względem ogólnego tempa akcji, utrzymywania odbiorcy w napięciu i osobowości oryginalnych, zróżnicowanych bohaterów, muszę powiedzieć, że sezon wypada bardzo dobrze. Irytuje tylko fakt, że przez obfitość scen typowo obyczajowych daleko mu do dobrego horroru, a bliżej do produkcji o nieco bardziej wyszukanych kobiecych intrygach. Podobnie, jak i w poprzednim sezonie,  mamy tu też do czynienia z mnóstwem chaotycznie prowadzonych wątków pobocznych. Każdy jest ciekawy, każdy śledzimy z przyjemnością, ale prawie żaden z nich nie zostaje do końca rozwinięty. Chaos tym razem dominuje i nieco utrudnia widzowi rozrywkę. Wielki potencjał jednego elementu gubi się szybko poprzez wdrożenie nowego. Rozczarowują niejasne, szybkie zakończenia scen, które naprawdę można by wspaniale rozwinąć. 




Zdecydowanym plusem omawianego sezonu jest różnorodność charakterologiczna bohaterek. Obok zakochanej w sobie, zimnej i uszczypliwej Madison mamy uprzejmą, naiwną, wycofaną ze społeczeństwa wielbicielkę zwierząt (Misty Day), zmagającą się z uprzedzeniami na tle rasistowskim Queenie, serdeczną i miłosierną Cordelię. Ładnie ukazano wątek różnicy pomiędzy cwaną i egocentryczną matką, a jej altruistyczną córką. Podobał mi się sposób, w jaki omówiono konflikt na tle rasowym. Konserwatyzm i uprzedzenia staroświeckiej Delphine LaLaurie (postać oparta na historycznej morderczyni) świetnie, lekko i satyrycznie zestawiono z bardziej liberalną i tolerancyjną współczesnością. Poruszany jest również temat chorego fanatyzmu religijnego, hipokryzji i dyskryminacji. Ciekawie ujęto motyw piekła. Z puli zjawisk dla wielbicieli grozy pojawiły się m.in. niewolnictwo, sadyzm, tortury, palenie na stosie, zabójstwo z siekierą w tle, "żywe" lalki. Wątków erotycznych i miłosnych jest sporo, jedynie pojedyncze sceny wydają się być miejscami wciśnięte trochę na siłę bądź przesadzone. Pomysł ze szkołą dla czarownic byłby jednak o wiele lepiej wykonany, gdyby zamiast opisywać wiedźmie kłótnie i rozterki emocjonalne, wspomnieć troszeczkę o samym procesie nauczania. Intrygująca oprawa muzyczna dodaje "American Horror Story: Sabat" charakteru i uprzyjemnia oglądanie każdego epizodu. Całość jest dużo lżejsza od poprzednich serii i z pewnością przyciągnie zainteresowanie szerszej publiczności.




Przyznam, że jako wielka miłośniczka "American Horror Story" i szokujących horrorów z cięższym klimatem tym razem nieco się rozczarowałam. Przyzwyczaiłam się do tego, że każdy dotychczasowy sezon wprawiał mnie niemalże w zachwyt i osłupienie. Tymczasem bogactwo bohaterów i wątków w tym nieco mi przeszkadzało, zdecydowanie wolałabym, żeby było ich mniej, ale w nieco bardziej rozwiniętej odsłonie. Nastrój grozy też nie imponował mi już tak bardzo, jak ten budowany w "American Horror Story: Asylum". Mimo wszystko zarówno dobre aktorstwo, jak i oryginalność oraz nieco rozrywkowy charakter słownych potyczek i niecnych intryg uknutych przez wiedźmy wspominam bardzo miło, a drobne potknięcia fabularne i brak porządnego męskiego charakteru jestem w stanie wybaczyć. Szkoda tylko, że "Sabat" nie wykorzystał całego potencjału, jaki drzemał w poszczególnych pomysłach twórców.  

POLECAM: miłośnikom lekkich historii grozy nawiązujących do problemów świata codziennego, którzy będą w stanie przymknąć oko na nieraz błahe i cukierkowe zachowanie nastolatek oraz mnogość słabo rozwiniętych wątków.

NIE POLECAM: wielbicielom mocnych horrorów z ciężkim klimatem, nieprzepadającym za historiami zdominowanymi przez silne, kobiece postacie.



Moja ocena:

6.5 /10,        4--



TRAILER:


RECENZJA POPRZEDNIEGO SEZONU"American Horror Story: Asylum" - tutaj


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Utwory na dziś:

Witchfinder General - Witchfinder General 
(doom metal)

Acid Witch - Swamp Spells 
(doom metal)


The Animals - House of the Rising Sun 
                                                (blues/folk rock)                                                  
 

****************
Witam Was ponownie! 

Mam nadzieję, że choć troszkę za mną tęskniliście i wybaczycie mi tę przerwę w blogowaniu. Musiałam uporać się z natłokiem szkolnych obowiązków, przygotowaniami do matury, kilkoma problemami osobistymi, a następnie licznymi wakacyjnymi wyjazdami. Na szczęście wszystkie plany wypaliły, a maturki poszły mi fantastycznie, co zaowocowało tym, że możecie nazywać mnie już studentką psychologii... Tak, zaskoczyłam samą siebie, bo ilość chętnych na jedno miejsce była szokująco wręcz wysoka i dopiero po ogłoszeniu wyników egzaminów zdałam sobie sprawę z tego, że spokojnie się dostanę. Widocznie nie zawsze warto ufać ocenom i oczekiwaniom ze strony nauczycieli i lepiej po prostu wierzyć w swoją wartość i efekty ciężkiej pracy przez żmudne i męczące trzy lata. Niestety, zdecydowanie nie wspominam zbyt pozytywnie lekcji w mojej byłej szkole i powiem Wam, że stres towarzyszący podczas pisania każdej z matur był kilkaset razy mniejszy, niż ten przeżywany przeze mnie każdego dnia roku szkolnego (zasługa nadmiernych oczekiwań ze strony nauczycieli i wielu absurdalnych wręcz sytuacji, które non stop mnie dołowały...) Tym bardziej się cieszę, że to już za mną i ponownie będę mieć czas dla Was! :-)




środa, 6 lipca 2011

Recenzja: Crescendo


Autor: Becca Fitzpatrick
Tytuł serii: Szeptem- tom 2
Tłumaczenie:  Agnieszka Fulińska
Liczba stron: 400
Cena rynkowa: 32,90 zł
Wydawnictwo: Otwarte
Polska premiera: 12 styczeń 2011
Opis wydawcy: 

"Crescendo to kontynuacja bestsellerowej powieści Becki Fitzpatrick "Szeptem".


Patch to wielka miłość Nory. To także jej Anioł Stróż.
On uratował jej życie, ona wyrwała go z otchłani potępionych. Są sobie przeznaczeni.
Jednak Patch wydaje się zamieszany w niewyjaśnioną śmierć ojca Nory. Dziewczynie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo…
Tajemnice budzą niepokój, niepewność przeradza się w strach."


Crescendo szeptowym diminuendo*  

Po ekscytującej pierwszej części cyklu Becci Fitzpatrick z niecierpliwością wyczekiwałam na tom drugi perypetii Patcha i Nory. Nic dziwnego więc, że zachęcona dodatkowo w większości pozytywnymi opiniami, zdecydowałam się na kupno "Crescendo". Czy książka-zgodnie z tytułem- miała tendencję wzrostową? A może tytuł nie oddaje jakości książki? Czy autorka zdołała utrzymać wysoki poziom serii i niezmiernie wciągającą fabułę? 

W drugim tomie cyklu poznajemy kolejne problemy Nory i jej niezwykłego chłopaka- Patcha. Bohaterowie przeżywają trudne chwile m. in. dla swojego związku. Patch nie wyjawia dziewczynie swojego zajęcia, któremu poświęca coraz więcej czasu. Dodatkowo coraz więcej czasu spędza z Marcie- jej wrogiem, osóbką, która zawsze z nią rywalizowała, traktowała z góry, nie szczędziła przykrości. Jakby tego było mało- Nora ma wrażenie, że ktoś ją śledzi, podszywa się pod zmarłego(?) ojca. Na dodatku na horyzoncie naszej bohaterki pojawia się tajemniczy Scott- znajomy z czasów wczesnego dzieciństwa.  Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy Patch przestaje być jej Aniołem Stróżem, a ona sama otrzymuje list z kluczem do rozwiązania zagadki śmierci swojego ojca. Z kolei przyjaciółka Nory umawia się w tym czasie z Rixonem- przyjacielem Patcha. A nasza biedaczka znowu musi uciekać przed śmiercią...

Nora w "Crescendo" staje się  źródłem niewyczerpalnych prawie opisów scen zazdrości i obaw. Jest odważna i lekkomyślna, nawet na chwilę nie potrafi odrzucić dumy na bok i wysłuchać wyjaśnień Patcha. Na własną rękę rozpoczyna niebezpieczne śledztwo. Choć jej rozterki emocjonalne i wcześniej wymienione cechy są jak najbardziej uzasadnione- występują w nadmiarze. Po prostu nudzą.

Patch natomiast nadal wydaje się interesujący. Jest bardzo dobrze wykreowanym, charakterystycznym bohaterem. Nie odniosłam wrażenia, że jest go w książce za dużo. Choć niezmiernie wkurzał mnie jego romans z Marcie- nie denerwowały mnie za to jego rozterki, gdyż po prostu nie było ich za dużo.

No a teraz z przykrością muszę wypowiedzieć się na temat akcji i wątków występujących w tym tomie. Fabuła nie skupia się już na wzajemnym przyciąganiu między Norą i Patchem. W porównaniu z "Szeptem" występuje on jedynie w minimalnej ilości. Po rozstaniu się głównych bohaterów książka wieje nudą. Nie mam nic przeciwko zmianie głównego elementu i przeniesieniu się na inne zagadki, tajemnice, przygody- nawet całkowitemu braku wątku romantycznego, ale mam wrażenie, że opieranie akcji na innych elementach nie jest mocną stroną Becci Fitzpatrick. Nadmierne marudzenie głównej bohaterki i rozwlekanie niespecjalnie ciekawego wątku-a tym samym akcji na 400 stron- zdecydowanie nie przysłużyło się całej historii. Wiele opisów mogłoby być krótszych. Akcja nabrałaby wtedy jakiegoś tempa. Jedynie pod koniec wydarzenia nabierają nieco charakteru. Współczesny klimat lektury również mnie nie zadowolił. Czytałam kilka książek, w których niewiele się działo, ale atmosfera była nasiąknięta wiatrem i krajobrazem- tutaj i atmosfera nie zachęcała mnie jakoś specjalnie do czytania. Przez te wszystkie minusy męczyłam się z tą książką przez kilka dni.

Podsumowując: tragedii nie było, ale zaobserwowałam ZNACZNY spadek w porównaniu do części pierwszej. W tym wypadku tytuł nie oddaje treści i tempa akcji. Bardziej pasowałaby nazwa: "Diminuendo" ;-(((. Mimo wszystko sięgnę po kolejny tom, mając nadzieję, że to tylko chwilowy spadek formy.

POLECAM: miłośnikom "Szeptem", osobom dla których akcja, absolutne wciągnięcie się w lekturę- nie są konieczne do szczęścia.

NIE POLECAM: fanom akcji, niesamowitych wrażeń, emocji, miłośnikom "ciężkiej" literatury.

Z przykrością i rozczarowaniem wystawiam ocenę:

6,5/10,      4--

__________________________________________
* Diminuendo (wł. zmniejszać; także decrescendo) - stopniowe osłabianie natężenia dynamiki w utworze muzycznym. (z Wikipedii)
   
 Zainteresowanym książką polecam również 1 cz. - "Szeptem"


 W następnej recenzji: "Morze Potworów"- Rick Riordan