poniedziałek, 9 września 2019

Moja strona autorska na Facebook'u





Jeśli ktoś z Was zajrzał w zakładkę "Moja twórczość", to zapewne wie, że sama jestem pisarką grozy. Nie mam jeszcze na koncie żadnej powieści, ale za to już całkiem sporo opowiadań w różnych antologiach, a niedługo będą mieć miejsce premiery kolejnych projektów z moimi utworami.


Niedawno zdecydowałam się założyć swoją stronę autorską na Fb, także zachęcam do polubienia i obserwowania:



https://www.facebook.com/FloraWoznicastronaautorska/  :)





Aktualnie (do 14.09.19 r.) trwa konkurs, w którym można wygrać antologię "Licho nie śpi" z m.in. moim opowiadaniem:





https://www.facebook.com/FloraWoznicastronaautorska/photos/a.111843883524209/111836383524959/




wtorek, 3 września 2019

Recenzja: "Zawsze mieszkałyśmy w zamku"

Tytuł: "Zawsze mieszkałyśmy w zamku"
Autor: Shirley Jackson
Wydawnictwo: Replika
Cena rynkowa: 37, 90 zł
Opis wydawcy:




"Niesamowita gotycka opowieść autorki Nawiedzonego Domu na Wzgórzu!

Merricat Blackwood wraz z siostrą Constance i wujem Julianem zamieszkują rodzinną posiadłość. Nie tak dawno temu rodzina liczyła siedmiu członków – do czasu, kiedy pewnej nocy do cukiernicy trafiła śmiertelna dawka arszeniku. Uwolniona od zarzutu morderstwa Constance wróciła do domu, gdzie Merricat robi wszystko, by uchronić ją przed natarczywością i wrogością miejscowej społeczności. Dni upływają w dosyć szczęśliwym odosobnieniu, aż pewnego dnia do posiadłości przybywa kuzyn Charles…

Na 2018 rok zaplanowano premierę ekranizacji książki."





Recenzja została napisana dla portalu Bestiariusz, można ją przeczytać również tu: https://bestiariusz.pl/2018/09/wysublimowane-szalenstwo-recenzja-ksiazki-zawsze-mieszkalysmy-w-zamku/







"Wysublimowane szaleństwo"


„Zawsze mieszkałyśmy w zamku” to druga, zaraz po ”Nawiedzonym Domu na Wzgórzu”, najpopularniejsza powieść grozy autorstwa Shirley Jackson. Choć nie doczekała się jeszcze takiego medialnego rozgłosu jak poprzedniczka, w najbliższym czasie planowana jest jej ekranizacja. Znając historię o nawiedzonym domostwie, spodziewałam się po niej podobnie klimatycznej, subtelnej opowieści, która może i mną nie wstrząśnie, ale wzbudzi delikatne odczucie niepokoju i pozwoli mi na kompletne oderwanie się od przyziemnej rzeczywistości. Liczyłam na co najmniej porządnie skonstruowaną, wciągającą lekturę i miałam nadzieję, że treść będzie utrzymana w podobnej atmosferze, co intrygująca ilustracja na okładce.

Fabuła „Zawsze mieszkałyśmy w zamku” skupia się na losach niezwykłej rodziny Blackwood. Mimo że od lat mieszka w olbrzymiej posiadłości i posiada spory majątek, miejscowi praktycznie od zawsze zdają się jej nienawidzić. Odosobnienie i dziwaczność bogatego rodu potęgują sekrety związane ze śmiercią i otruciem części ich krewnych, za które odpowiedzialna zdaje się być zwłaszcza jedna z sióstr Blackwood – Connie. Choć sąd oczyścił ją z zarzutów, pogłoski o morderstwie nie ucichają, sprawiając, że wraz ze zdziecinniałą Merricat i schorowanym wujem Julianem (jedynymi ocalałymi z tragedii) izoluje się w budynku, skupiając się na zupełnie prozaicznych czynnościach i opiece nad bliskimi. Ich życie toczy się dość spokojnym, jednostajnym, prawie sielankowym rytmem, przerywanym jedynie wyprawami Merricat na zakupy i pojedynczymi wizytami gości, do czasu, gdy nagle odwiedza ich kuzyn Charles. Wtedy ich dotychczasowe zwyczaje zaczynają wywracać się do góry nogami. Te zmiany pociągają za sobą tragedie, a tajemnice sióstr powoli się wyjaśniają, coraz bardziej odgradzając je od reszty świata.

Główna bohaterka powieści Shirley Jackson to ekscentryczna Merricat Blackwood. Pozornie niewinna, delikatna dziewczyna ma mnóstwo niecodziennych nawyków, jest bardzo dziecinna i egocentryczna oraz zamknięta w sobie. Żyje głównie w świecie swoich własnych fantazji, pozostając wroga wobec obcych i wszystkich zdających się zakłócać jej porządek dnia bądź przeszkadzać starszej siostrze, nad wyraz przez nią podziwianej i uwielbianej. To fascynująca i przewrotna osobowość, która stopniowo staje się coraz bardziej niepokojąca. Niemniej wyrazista, choć zdecydowanie bardziej prostolinijna jest Connie. Zdolna do niezwykłych poświęceń, całkowicie oddana rodzinie, zdaje się być nad wyraz odpowiedzialna jak na swój wiek. Pozostałe postacie występujące w „Zawsze mieszkałyśmy w zamku” od samego początku zdają się zakłócać życie rodu Blackwood i nie potrafią nawiązać z nim żadnej pozytywnej więzi. Obcy, zazwyczaj wrogo nastawieni miejscowi, mają zupełnie inną mentalność i sprawiają, że odseparowanie starego rodu tylko się pogłębia, nawet jeśli faktycznie mają dobre zamiary.

Pierwszoosobowa narracja „Zawsze mieszkałyśmy w zamku” pozwala czytelnikowi na ujrzenie wydarzeń z wykrzywionej perspektywy Merricat. Dzięki temu może obserwować wszystkie dziwactwa i obsesje dziewczyny, tak lekceważone przez większość osób z jej otoczenia i stopniowo odkrywać tajemnice rodu. Książka Shirley Jackson ma bardzo niepokojącą, czasem wręcz psychodeliczną atmosferę. Choć na początku akcja toczy się dość powolnym rytmem, opisy przeżyć bohaterki i niektóre dialogi zdają się być tak nienaturalne, że wzbudzają w odbiorcy chęć odkrycia, co tak naprawdę kryje się za fasadą tej infantylności oraz przesłodzonych dialogów między bohaterkami. Chociaż w powieści Jackson nie ma jednoznacznie makabrycznych scen, nie brakuje misternych opisów okrutnych fantazji spaczonego umysłu i narastających prześladowań ze strony miejscowych. Porównując to dzieło Jackson do wcześniejszego, moim zdaniem opowieść o rodzinie Blackwood jest bardziej zaskakująca i wywołuje silniejsze emocje. Nie mogę się już doczekać jej ekranizacji.


„Zawsze mieszkałyśmy w zamku” zapamiętam jako wspaniałą, psychodeliczną i przewrotną historię o szaleństwie i izolacji. Zapewniła mi wiele intensywnych wrażeń i w moim odczuciu to zdecydowanie najlepsza powieść Shirley Jackson, a także gratka dla wszystkich wielbicieli subtelnej, acz wyrazistej atmosfery grozy.





Moja ocena: 



5/5,     9/10






Recenzja została napisana dla portalu Bestiariusz, można ją przeczytać również tu: https://bestiariusz.pl/2018/09/wysublimowane-szalenstwo-recenzja-ksiazki-zawsze-mieszkalysmy-w-zamku/





Recenzja: "Cień"

Tytuł: "Cień"
Autor: Adam Przechrzta
Cykl: Materia Prima (tom 3)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cena rynkowa: 39,90 zł
Opis:


"Rzeczpospolita Warszawska stara się utrzymać neutralność, balansując między dwiema potęgami: Niemcami i Rosją, jednak młoda republika ma coraz więcej problemów. W enklawach pojawiają bezpośredni wysłannicy Szepczących, a słowo mocy, które dało Polakom zwycięstwo, jest już znane wszystkim stronom konfliktu. Samarin i Rudnicki zostają wciągnięci w wir politycznych i towarzyskich intryg, a to nie jedyne ani nawet największe niebezpieczeństwo. Ktoś poprzysiągł ich zabić. I wszystkich takich jak oni. Do tego zarówno w Berlinie, jak i Sankt Petersburgu narasta przekonanie, że pora zaatakować. Polska armia szykuje się do ostatecznego starcia, jednak dowództwo zdaje sobie sprawę, że żadna strategia nie pozwoli wygrać z wrogiem mającym dwudziestokrotną przewagę liczebną. Tylko czas pokaże, kto umrze, a kto przeżyje..."




Recenzja napisana dla portalu Bestiariusz - można ją przeczytać także tu: https://bestiariusz.pl/2019/02/dalszy-ciag-magicznych-intryg-i-uzdrowien-recenzja-ksiazki-cien/





Dalszy ciąg magicznych intryg i uzdrowień



Adam Przechrzta, autor umiejętnie łączący realia historyczne z urban fantasy, ponownie przedstawia czytelnikom niezwykłe dzieje Olafa Rudnickiego, alchemika, który praktycznie nieustannie ratuje arystokratyczną śmietankę i leczy ofiary magicznych ataków. Rozpoczynając lekturę „Cienia”, czyli trzeciego tomu cyklu „Materia Prima”, nastawiałam się na wartką akcję i masę nieprzewidywalnych wydarzeń, mając nadzieję, że i główny bohater czymś mnie zaskoczy bądź zaszokuje, a zakończenie nie zawiedzie i okaże się równie satysfakcjonujące, co fabuła „Adepta” lub „Namiestnika”.

Fabuła „Cienia” została osadzona w czasach konfliktu między Polską, Niemcami i Rosją. Wrogie armie szykują się do walki i wszędzie panuje atmosfera narastającego zagrożenia, co daje się we znaki również Rudnickiemu. Do pomocy wzywają go zarówno żołnierze, jak i elita. Do rozwiązania jest kilka zagadkowych spraw, a do odkrycia wiele mrocznych sekretów pozornie nieskazitelnych osób. Sława specyficznego lekarza powoli zaczyna dawać mu się we znaki i wplątuje go w wiele misternie knutych intryg, więc nie może narzekać na nudę. Jego mądrość, zdeterminowanie i szczególne umiejętności, a także zaradność i sukcesy zawodowe bardzo sprzyjają mu w trudnych sytuacjach. W międzyczasie toczy też dość bogate życie osobiste, które z czasem się rozwija. Olaf obraca się praktycznie w śmietance towarzyskiej i z zaciekawieniem podchodzi do przedstawionych mu pomysłów na nietypowe użycie Materia prima.

Tym razem Olaf Rudnicki jest mniej zaskakujący i w dużej mierze skupia się też na swoim życiu osobistym. Jego osobowość nie przechodzi już tak znacznej ewolucji. Wydarzenia, których staje się bohaterem, fascynują bardziej niż on sam. Nie stanowi to dużego minusa, ale odczuwalnego podczas lektury. Wciąż posiada wiele niezwykłych cech i umiejętności. Potrafi uleczyć skrajnie skomplikowane przypadki. Przypomina raczej herosa niż postać składającą się z wad i zalet. Drogi Rudnickiego, Szaszy i Anastazji niestety praktycznie się rozchodzą. Bohaterowie drugoplanowi to ponownie bardzo zróżnicowane i intrygujące grono, składające się z nowych postaci, zarówno tych fantastycznych, jak i realistycznych, zaciekawiających czytelnika swoimi przestępstwami, sekretami bądź złożonością.

Akcja „Cienia” zazwyczaj toczy się niezwykle wartkim tempem, z wyjątkiem miejsc, w których szczególnie rozwinięte zostały wątki obyczajowe i społeczne. W moim odczuciu było ich trochę za dużo, przez co czasem mnie nudziły. Sceny uzdrowień Rudnickiego i walk można śledzić z wielką przyjemnością i pod tym względem kunszt Przechrzty zasługuje na uznanie. Dialogi ponownie prezentują się bardzo dobrze, intrygująco, nieraz są pełne humoru sytuacyjnego i zaskakujące. Stanowią jedną z mocniejszych stron tej części. Książka jest wielowątkowa i została napisana przystępnym, barwnym językiem, co ułatwia wciągnięcie się w przedstawioną historię, a nieco idylliczne zakończenie dodaje jej uroku, choć nie do końca satysfakcjonuje.

Zwieńczenie cyklu „Materia Prima” okazało się powieścią intrygującą, pełną akcji i godną uwagi, ale niezachwycającą czytelnika. Fabuła „Cienia” jest nieco słabsza w porównaniu do poprzednich tomów, co nie zmienia faktu, że połączenie fantastyki z historią wciąż udaje się autorowi znakomicie. Gdyby nie kilka drobnych mankamentów i za bardzo rozbudowane wątki obyczajowe, przygody niezwykłego alchemika wciąż stanowiłyby bardzo dobrą i wciągającą historię. Całość będę jednak wspominać całkiem miło.






Moja ocena:




 4/5,      8/10







Recenzja napisana dla portalu Bestiariusz - można ją przeczytać także tu: https://bestiariusz.pl/2019/02/dalszy-ciag-magicznych-intryg-i-uzdrowien-recenzja-ksiazki-cien/









poniedziałek, 2 września 2019

Recenzja: "Anima vilis"

Tytuł: "Anima vilis"
Autor: Krzysztof T. Dąbrowski
Wydawnictwo: Initium
Opis wydawcy:


"Anima vilis” to zbiór oryginalnych opowiadań grozy.

Wyobraźcie sobie zombie w scenerii westernu. Lub opowieść, w której spotykacie demonicznego Świętego Mikołaja. W tajemniczym korowodzie przez opowiadania zbioru przewijają się też słowiańskie demony, UFO, kosmici i wiedźmy. A wszystko to w smakowitym sosie, przyrządzonym na bazie takich motywów, jak teorie spiskowe, apokalipsa czy podróże między wymiarami. Dodatkowo mistrz kuchni przyprawił wszystkie historie szczyptą czarnego humoru, groteski i cynizmu.

Jeśli lubisz się bać, a jednocześnie uwielbiasz być zaskakiwany - ta książka porwie Cię w szaloną podróż już od pierwszej strony.

Jest to druga książka Krzysztofa T. Dąbrowskiego, stawianego przez recenzentów obok takich autorów, jak Topor, Bierce, Mrożek, a nawet klasyków grozy, jak Poe i Masterton.

Opowiadania Dąbrowskiego były publikowane w prasie zagranicznej (USA, Anglia, Rosja, Czechy, Słowacja, Węgry, Niemcy, Izrael, Hiszpania, Brazylia, Meksyk, Argentyna). W 2009 roku jedno z jego opowiadań zostało opublikowane w "Playboyu". W polskiej prasie publikowany był m.in. w "Science Fiction Fantasy i Horror" oraz w "Lśnieniu" i "Grabarzu Polskim".







Czarny humor rządzi światem


Krzystof T. Dąbrowski to twórca kojarzony przede wszystkim z horrorem i groteską, sprawdzający się zarówno w tekstach humorystycznych, jak i tych nieco poważniejszych, autor licznych opowiadań, scenariuszy i powieści, ekranizowanych i wydawanych również za granicą.  Sama kojarzę jego pióro m.in. z licznych tekstów z antologii i "Anomalii", która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. "Anima vilis" to jego drugi zbiór opowiadań, stanowiący tematyczny miszmasz i przyciągający uwagę szalonym pomarańczem okładki. Sięgając po niego, spodziewałam się literatury stawiającej przede wszystkim na akcję i rozrywkę, czyli coś w sam raz dla miłośników lekkich, wciągających i przewrotnych historii grozy. Co zastałam?

"Anima vilis" jest zbiorem siedmiu, niekiedy ze sobą powiązanych, tekstów. Część z nich, jak właśnie tytułowe "Anima vilis", "Uprowadzenie", czy "Przeznaczenie znajdzie drogę" stawia na zaskakiwanie i rozbawianie czytelnika, w czym moim zdaniem pióro Dąbrowskiego sprawdza się znakomicie, choć oczywiście jest to humor dość specyficzny i obfitujący w bezkompromisową makabrę. Nie brakuje też jednak poważniejszych opowieści - choćby "Losu dopełnienie" to utwór przejmujący i nostalgiczny, stojący niejako w kontraście do większości pozostałych fabuł. Do moich faworytów mogę tu zaliczyć szczególnie "Biwak", gdyż pomimo lekkiej przewidywalności jest naprawdę mocnym i wyrazistym slasherem, nawiązującym w mojej ocenie do klasycznych dla horrorów motywów i humorystyczne teksty o postaci Martynki.

Dąbrowski kreuje bardzo wyraziste, groteskowe charaktery, które przeżywają mnóstwo ekscentrycznych, niejednokrotnie wstrząsających przygód. Stworzone przez niego historie są bardzo emocjonujące - mogą wyzwolić napady śmiechu, uczucie współczucia bądź rozczulenia. Ponieważ generalnie stawiają na szybko toczącą się, czasem lekko absurdalną akcję, powinny przypaść do gustu zwłaszcza fanom wciągających horrorów klasy b i czarnych komedii, ale również czytelnik preferujący bardziej refleksyjne dzieła znajdzie tu coś dla siebie. Sama należę zarówno do wielbicieli horrorów stawiających stricte na rozrywkę, jak i tych krwistych, stawiających na nastrój bądź mrożących krew w żyłach, także taki tygiel konwencji to moim zdaniem zdecydowanie plus "Anima vilis" i pokazuje, że autor jest twórcą niezwykle wszechstronnym, potrafiącym odnaleźć się w różnych konwencjach.


Podsumowując, zbiór opowiadań Krzysztofa T. Dąbrowskiego charakteryzuje przede wszystkim groteska, przewrotność i wciągająca akcja, także przypadnie do gustu zwłaszcza wielbicielom lekkich, barwnych i stawiających na rozrywkę opowieści grozy. W tym przypadku okładka dość dobrze odwzorowuje ekscentryczne wnętrze książki. Choć Dąbrowski potrafi też pisać refleksyjnie, moim osobistym faworytem została tu większość tych tekstów, które raczej dziwią, śmieszą i szokują.





Moja ocena:


7,5/10








środa, 31 lipca 2019

Recenzja: "Inkub"

Tytuł: "Inkub"
Autor: Artur Urbanowicz
Wydawnictwo: Vesper
Opis wydawcy:


"Dwie epoki.
Dwie historie.
Jedna wioska.
Jedna czarownica.
Jedna klątwa.

Wyobraź sobie, że możesz wszystko. Nawet oszukać śmierć.

Nad Suwalszczyzną za kilka dni pojawi się zorza polarna. W Jodoziorach, małej wiosce na prowincji, zostają znalezione spopielałe zwłoki małżeństwa. Wśród lokalnej społeczności miejsce to owiane jest złą sławą, słynie ze szczególnego nasilenia przemocy, chorób, zaginięć i samobójstw. Mówi się też o zjawiskach nadprzyrodzonych – niezidentyfikowanym zielonym świetle, odgłosach niewiadomego pochodzenia, a także o nawiedzonym domu. Miejscowi wierzą, że to on rozsyła wokół negatywną energię, która wydobywa z ludzi najgorsze instynkty.


Tajemnicami wioski żywo interesuje się młody dzielnicowy, który wkrótce popełnia samobójstwo. Sprawę jego śmierci bada Vytautas Česnauskis, policjant na wpół litewskiego pochodzenia z komendy miejskiej w Suwałkach. Odkrywa, że mroczna historia Jodozior ma swoje korzenie w latach siedemdziesiątych. Wtedy miała tam mieszkać kobieta, która parała się czarami…"







Czar słowiańskiej grozy


Artur Urbanowicz to autor, którego powinni kojarzyć wszyscy wielbiciele polskiej literatury grozy. Już jego debiut "Gałęziste", choć wydany przez wydawnictwo ze współfinansowaniem, wkradł się w gusta wielu odbiorców, zasłużenie zdobywając olbrzymią popularność i dzięki temu wkrótce zostanie wznowiony. "Grzesznik" natomiast, druga powieść Urbanowicza, utwierdziła mocną pozycję tego pisarza i zapewniła mu Nagrodę Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego. Kreowane przez niego historie charakteryzują się wciągającą akcją, nastrojowością i zapewniają odbiorcy mnóstwo porządnej, przerażającej rozrywki. Nie ukrywam, że sama należę do ich miłośników, także wydanie "Inkuba" przyjęłam z dużą dozą optymizmu i zaciekawieniem, co tym razem wymyślił twórca. Miałam nadzieję, że i ta książka okaże się czytelniczym strzałem w dziesiątkę oraz zapewni mi wiele intensywnych wrażeń. Co otrzymałam?

Fabuła "Inkuba" została osadzona w małej wiosce na Suwalszczyźnie i przebiega dwutorowo, w czasach współczesnych i kilkadziesiąt lat wcześniej. Pewnego dnia w miejscowości Jodoziory odkryte zostają spopielone zwłoki małżeństwa. Wśród okolicznych mieszkańców na temat tego miejsca chodzą różne niepokojące plotki. Niektórzy dopatrują się tam zjawisk paranormalnych, zdających się wyjaśniać jego złą sławę i liczne przykre, tragiczne wydarzenia, jakie są z nim związane - zniknięcia, zaginięcia, choroby i nie tylko. Wkrótce badający tajemnice wsi dzielnicowy popełnia samobójstwo.  Zagadką jego śmierci zajmuje się policjant Vytautas Česnauskis i wspólnie ze swoim partnerem stara się rozwikłać sprawę. W swoich poszukiwaniach cofa się aż do lat siedemdziesiątych i legendy o miejscowej czarownicy. Czy za nieszczęścia wioski na Suwalszczyźnie faktycznie odpowiada wiedźma? Co odkryje Vytautas? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w najnowszej powieści Urbanowicza.

Postacie stworzone przez autora świetnie oddają małomiasteczkową mentalność. Wiele z nich wierzy w zabobony, jest przywiązanych do pewnych tradycji i obraca się w dość hermetycznym środowisku. Vytautas Česnauskis jako jeden z bohaterów pierwszoplanowych intryguje, jednakże nie wzbudza szczególnej sympatii. Ma bardzo skomplikowany charakter, czasem sprawia wrażenie niestabilnego emocjonalnie, jest niepewny siebie i niejednokrotnie kieruje się raczej uczuciami niż logiką i rozsądkiem.  Taka uczuciowa chwiejność sprawia mu wiele utrapienia. Na polu prywatnym prześladują go więc raczej niepowodzenia. Duże wrażenie na odbiorcy wywierają tragiczne historie rodzin Bondziów, Kanozów i Żyndów. Zdecydowana większość wykreowanych przez Urbanowicza postaci wypada wiarygodnie pod względem psychologicznym, zaciekawia i czymś zaskakuje. Dialogi nie zawodzą, są dobrze dopasowane do sytuacji i osobowości poszczególnych jednostek i w większości przypadków śledzi się je z prawdziwą przyjemnością.

Artur Urbanowicz ponownie wykreował fascynującą, zawiłą, straszną, wciągającą fabułę, która jednak momentami toczy się dość wolnym tempem. Niektóre opisy, choć bardzo barwne, w krótszej wersji mogłyby jeszcze mocniej wbijać się w pamięć i sprawić, że całość sprawiałaby wrażenie toczącej się szybszym rytmem. Powieść sprawnie łączy wątki kryminalne z grozą i obyczajem. Słowiański, lekko demoniczny nastrój sprawia, że lekturę śledzi się z ciekawością, pochłaniając stronę za stroną. Zakończenie zaskakuje i nie wyjaśnia wszystkiego do końca, pozostawiając czytelnika w stanie konsternacji. Jakby tego było mało, ilustracja okładkowa autorstwa Dawida Boldysa jest wprost fantastyczna i świetnie oddaje całościowy nastrój opowieści, pełen tajemnic i narastającego napięcia.


"Inkuba" zapamiętam jako intrygujące, klimatyczne połączenie horroru z kryminałem. Powieść utwierdziła mnie w przekonaniu, że Artur Urbanowicz to jeden z najbardziej utalentowanych polskich pisarzy grozy. Z niecierpliwością czekam na jego kolejne dzieła.







Moja ocena: 



5+,       9/10













Za książkę dziękuję wydawnictwu  Vesper













Recenzja: "Upiorna opowieść"

Tytuł: "Upiorna opowieść"
Autor: Peter Straub
Tłumacze:  Irena Ciechanowska-Sudymont, Jan Stanisław Zaus
Wydawnictwo: Vesper
Opis:



"Stany Zjednoczone, lata siedemdziesiąte XX wieku. W Milburn, niewielkim miasteczku w stanie Nowy Jork, działa Stowarzyszenie Chowder. Tworzy je grupa starszych panów, przyjaciół, którzy spotykają się, by opowiadać sobie historie – niektóre prawdziwie, inne zmyślone, wszystkie przerażające. Jednak echa przeszłości domagają się sprawiedliwości – jedna z opowieści wraca, by ich prześladować. Opowieść o czymś, co zrobili dawno temu. Opowieść o tragicznym błędzie, przerażającym wypadku. Nad Milburn nadciąga nadnaturalna, gęstniejąca z każdym dniem groza...

Wydana pierwotnie w 1979 roku „Upiorna opowieść” Petera Staruba to napisana z rozmachem i we wspaniałym stylu powieść, będąca hołdem dla największych twórców gotyckiej literatury grozy. To wspaniale skonstruowana meta-opowieść, w której autor w wirtuozerią bawi się konwencją i motywami zaczerpniętymi z twórczości takich pisarzy jak Henry James, Washington Irving, Bram Stoker, Artur Machen, M.R. James, Edith Wharton czy Nathaniel Hawthorne, tworząc w efekcie spójne, wielowymiarowe arcydzieło literackiego horroru. Powieść wysublimowaną, z niespieszną akcją, która bardziej przeraża samym klimatem, atmosferą niż krwawymi opisami i nagłymi zwrotami akcji."






Czasem sekrety bywają straszniejsze od opowieści


Peter Straub to amerykański pisarz, który w swoim dorobku ma m.in. książki napisane ze Stephenem Kingiem, jednakże to właśnie z "Upiorną opowieścią" jest kojarzony najczęściej. To na jej podstawie w 1981 r. ukazał się popularny do dziś film grozy. W Polsce za pierwsze wydanie tej powieści odpowiada wydawnictwo Rebis, jednakże prawie cały nakład został wyprzedany, pozostawiając zainteresowanym jedynie możliwość kupna egzemplarza z drugiej ręki. Przez kilka ostatnich lat kultowa historia o klubie opowiadającym sobie mroczne opowieści była więc bardzo trudno dostępna, do czasu jej wznowienia przez wydawnictwo Vesper, które wzbogaciło treść m.in. o wstęp Roberta Ziębińskiego, posłowie Piotra Borowca i ilustrację okładkową autorstwa Macieja Kamudy, wywierającą na odbiorcy znacznie lepsze wrażenie niż ta z osą. Zapoznając się z opisem i wnętrzem dzieła Strauba, miałam wobec niego dość wysokie wymagania i nadzieję, że zaintryguje mnie wciągającym, klimatycznym ghost story.

Fabuła "Upiornej opowieści" została umieszczona  w amerykańskiej miejscowości w latach 70-tych XX-ego wieku, gdzie czterech starszych, zamożnych mężczyzn odbywa ze sobą regularne spotkania, żeby opowiadać sobie straszne historie. Te potrafią zjeżyć włos na głowie, ale jeszcze straszniejsza zdaje się być ich własna, prawdziwa, pełna sekretów i niejasności. Można więc powiedzieć, że zmyślone opowieści stanowią dla nich możliwość oderwania się od ciążącego nad nimi brzemienia i ich wyrzutów sumienia. Tymczasem w pozornie spokojnym miasteczku zaczyna dziać się coś niepokojącego i dochodzi do brutalnych mordów na zwierzętach. Fabuła książki skupia się dogłębnie na jednej z opowieści bohaterów, a wkrótce odkrywa też tę realną, sprzed wielu lat. W końcu dopada ich mroczna przeszłość, która od dłuższego czasu dopominała się o swoje. Jeśli chcecie zapoznać się z tajemnicami stowarzyszenia starszych panów i duchami ich przeszłości, sięgnijcie po książkę Strauba.

Powieść Petera Strauba obfituje w wiele intrygujących postaci, zarówno tych pierwszo-, jak i drugoplanowych. Nie brakuje fantastycznych portretów psychologicznych, jednostek wielowymiarowych, pełnych niespodzianek i strasznych tajemnic. Stowarzyszenie Chowder to grono starych przyjaciół, których łączy nie tylko wzajemna sympatia, ale też pewne potworne wydarzenie z przeszłości, jakie mocno ich do siebie zbliżyło. Przez nie w fabule pojawiają się też duchy. Praktycznie wszyscy bohaterowie czymś zaskakują i ciekawią, choć przez ich mnogość czytelnik może mieć czasem problem z odnalezieniem się w historii. Podczas czytania "Upiornej opowieści" wyraźnie czuć odniesienia do powieści gotyckiej i klasycznych motywów z literatury grozy, a akcja przez dłuższy czas toczy się raczej niespiesznym tempem, stawiając na wielowątkowość, rozbudowane tło obyczajowe, stopniowo narastające napięcie i liczne zagadki do odkrycia. 

Zastosowany w książce język jest współczesny, ale przy tym dość kunsztowny i wysublimowany. Złożona, pełna zagadek historia autorstwa Petera Strauba to arcydzieło nawiązujące do najlepszych pozycji z gatunku i wymagające sporej koncentracji uwagi ze strony czytelnika, bowiem w tak rozbudowanej fabule można łatwo się pogubić bądź stracić z oczu ciekawszy wątek. Stanowi apetyczny kąsek dla wszystkich wielbicieli ghost story, klasycznych motywów grozy i upiornej atmosfery. Odbiorca zainteresowany ambitnymi horrorami może smakować ją dniami i nocami, choć nie zastanie tu dosadnych, krwawych, mrożących krew w żyłach scen. Kończąc przygodę z dziełem Strauba warto dokładniej wczytać się w posłowie Piotra Borowca, ponieważ nakreśla ono miejsce "Upiornej opowieści" w historii literatury grozy i stanowi dość obszerne źródło informacji na temat powieści gotyckiej.


"Upiorna opowieść" niemalże całkowicie zaspokoiła moje wygórowane oczekiwania, utwierdzając mnie w przekonaniu, że jej popularność jest jak najbardziej zasłużona, a określenie "arcydzieło" bardzo do niej pasuje. Przedstawiona przez Petera Strauba historia jest pełna subtelnego nastroju grozy i wywarła na mnie generalnie niezwykle pozytywne wrażenie, zapadając w pamięć. 








Moja ocena: 



6-,       9,5/10











Za książkę dziękuję wydawnictwu  Vesper